Forum www.benbarnesforumpl.fora.pl Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Opowiadania
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.benbarnesforumpl.fora.pl Strona Główna -> Twórczość
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
BuBa
Moderator
Moderator



Dołączył: 28 Mar 2010
Posty: 1577
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Poznań/Barnia!

PostWysłany: Nie 19:51, 19 Gru 2010    Temat postu:

jeżeli Aga wciąż się przyznaje do swojej twórczości to da linka do bloga, prawda? Very Happy

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Saoirse
Administrator
Administrator



Dołączył: 11 Lut 2010
Posty: 4644
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Dublin/Malahide

PostWysłany: Nie 20:56, 19 Gru 2010    Temat postu:

ekhm xdddd dlaczego ja akurat? Very Happy

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Shadow
Beno-Obsesja
Beno-Obsesja



Dołączył: 03 Lis 2010
Posty: 796
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Tokio/Wolsztyn/Londyn xD

PostWysłany: Nie 20:58, 19 Gru 2010    Temat postu:

Bo to ty napisałaś to genialne opowiadanie z pierwszej strony Very Happy

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Saoirse
Administrator
Administrator



Dołączył: 11 Lut 2010
Posty: 4644
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Dublin/Malahide

PostWysłany: Nie 21:13, 19 Gru 2010    Temat postu:

ech w sumie mogę wstawić drugie długie opowiadanie tu ale ono nie mieści się w jednym poście xd

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Shadow
Beno-Obsesja
Beno-Obsesja



Dołączył: 03 Lis 2010
Posty: 796
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Tokio/Wolsztyn/Londyn xD

PostWysłany: Nie 21:15, 19 Gru 2010    Temat postu:

To podziel na dwa posty Very Happy

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Saoirse
Administrator
Administrator



Dołączył: 11 Lut 2010
Posty: 4644
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Dublin/Malahide

PostWysłany: Nie 21:26, 19 Gru 2010    Temat postu:

TO WYJĄTEK, PROSZĘ NIE PISAĆ POSTA POD POSTEM!


Opowieści z Narni:Walka o jedną z sióstr, part 1
Tego dnia jechałam do Warszawy chyba tylko po to by nie siedzieć w domu. Nawet złowroga pogoda zwiastująca porządne lanie wody nie zmieniła moich planów. Nie będzie mnie deszcz terroryzował i nakazywał co mam robić- najwyżej zmoknę, a z cukru nie jestem. Jak się przeziębię, to kolejny puls-w domu sobie posiedzę, bo może dla odmiany zechce mi się nic nie robić. Tak czy owak zawsze jest jakaś alternatywa. O 10 rano, opatulona jak na najgorszą zawieję ruszyłam przez to bagno zwane drogą do mojego domu na obrzeżach dużego miasta. Do przystanku był kawałek i powinno mi się śpieszyć na autobus, ale jakoś mi się nie chciało przyśpieszyć kroczku ani o sekundę. Jak nie ten, to następny. Nie będę za głupim kabanem pędzić, bo przecież z tymi autobusami jak z cukierkami z mieszanki wedlowskiej- nigdy nie wiesz jaki ci się okaz trafi, a znając moje szczęście dadzą niskopodłogowy, te (o ironio!) jeżdżą wolniej od tych starych ikarusów pamiętających najświetniejsze czasy towarzyszy sekretarzy, z Gierkiem na czele.
Jak zwykle dotarłam na przystanek za wcześnie i w duchu po raz kolejny pomyślałam sobie, że gdyby nie moje rozkoszne lenistwo mogłabym spokojnie być drugim Robertem Korzeniowskim, bo narzucam tempo całkiem niezłe, choć sama tego nie czuję i podświadomie wiem, że śpieszyć się nie muszę. A jednak nogi rwą mi się do przodu, zupełnie jakbym miała wrodzone predyspozycje do uprawiania chodziarstwa- a to by się moim nauczyciele w- f uśmieli. Ja też zresztą. Z braku lepszych i gorszych pomysłów zresztą też, zaczęłam się rozglądałam się po przystanku i ruchliwej ulicy śmierci. O dziwo, przystanek jeszcze stał, tzn. wiata, ale słup rozgłaszający wszem i wobec nazwę przystanka ledwo się trzymał- hurra! A już zaczynałam tracić wiarę w miejscowych wandali. Gdy nie oni, życie na mojej wsi w ogóle by zamarło. Dzięki nim od czasu do czasu zajedzie tu jakaś grupka spasionych panów w gustownych niebieskich mundurkach, których im zawsze zazdrościłam. Naprawią szkodę (tradycyjnie, bez nowobogackich udziwnień-stłuczone szyby, pomalowane graffiti, ławki i wykopany wraz z betonem słup przystanku autobusowego... Ależ nasi koledzy w czterech paskach mają siły i fantazji) i odjadą, ale i tak zaraz wrócą. Oni zawsze wracają.
A mi pozostawało jakieś 10 minut do przyjazdu wehikułu, który zawiedzie mnie do celu. Jakby się tak dobrze przyjrzeć, to z tej odległości można nawet PKIN zobaczyć ale że to raczej ciekawe nie jest, zaczęłam więc szukać ciekawszego marnotrawstwa czasu... O! Ogłoszenia nalepione na przystanku wydawały się z początku ciekawym sposobem zabicia paru nużących minut. Ale niestety tylko się wydawały, bo nic pasjonującego nie znalazłam, a głupotami chwilowo nie mogłam się zająć, bo naszło mnie na ambitną sztukę ulicy, jakieś graffiti, naklejki o antyglobalistycznej treści wzywające do zaprzestania wszelkiej maści wojen. A tu na ostatnim zapierdziu Europy nic, tylko ogłoszenie o szczepieniu przeciwko wściekliźnie. Mogłabym się zapisać ale lepiej nie. Jeszcze by chcieli mnie leczyć, a przecież nigdy nie wiadomo, kiedy najdzie mnie ochota by kogoś ugryźć.
W oddali powoli zarysowywał się kształt tego na co tak czekałam. Na wszelki wypadek już zaczęłam machać, bo życzliwy pan kierowca jeszcze gotowy był mnie nie zauważyć. Brak mi już pomysłów na szaleństwo na tym małym, zabrukowanym skrawku ziemi niczyjej- czyli publicznej, więc czekanie na kolejny cud motoryzacji nie byłoby już tak interesujące jak dotychczas- skończyła mi się już bowiem lista potencjalnych kandydatów do zagryzienia. Na niewinnych ludziach nie będę kłów ostrzyć- od padliny są wampiry i wilkołaki.
Kiedy zatoczył się pod przystanek autobus zaczęło padać, wtedy też uśmiechnęłam się do siebie bo okazuję się, że dziś chmurki leniwie posuwające się po zszarzałym nieboskłonie nie miały do mnie żadnych pretensji o mój pobyt na tej udeptanej szpilkami ziemi i nie będą na mnie puszczać strugów rzęsistego deszczu, za to na tych co z autobusu dopiero co wysiedli jak najbardziej będzie padać. To się nazywa „dziejowa sprawiedliwość", bo mnie też nie raz zmoczyło, a Ci wyglądali jak na mój spaczony gust o wiele za susi.
Zajęłam miejsce na samym tyle i założyłam kaptur od bluzy na głowę. Teraz wyglądałam podejrzanie więc żadna starsza Pani do mnie nie zagada. Nie to, że coś mam do takich babci ale dziś nie byłam rozmowna, a jakby mi się trafiła taka co nietaktu gadania do obcych ludzi nie wyczuwa, byłabym biedna, tym bardziej, że autobus jechał wolno bo komuś prawdopodobnie bardzo się gdzieś śpieszyło- do nieba, do piekła, do czyśćca lub do MacDonalda-nie ma to żadnej różnicy bo polscy kierowcy nie wyczuwają subtelnej różnicy między szybko i wolno, między życiem a śmiercią. Żadna babcia nie podeszła do mnie, a ja zapodałam sobie jakiejś skocznej muzyczki i tak minęły mi minuty jakie płynęły przez dziurawe ręce czasu.
Wysiadłam na ruchliwej arterii stolicy Polski z brakiem pomysłu na kierunek dalszej podróży. Rozglądałam się po okolicy i zauważyłam grupę skośnookich turystów z Tajwanu palcami wytykających palmę na rondzie de Gaulle'a- co za bezczelność! Palmy nie widzieli? Nawet jeśli, to jeszcze nie powód by tak bezkarnie obrażać dumę stolicy- wysoką, plastikową palmę pośrodku czegoś co kiedyś było miastem, dziś przypomina coś w rodzaju domu publicznego. Bo ludzie tu przychodzą spełnić swe marzenia- raz się uda, częściej nie. Każdy wnosi lub wynosi ze sobą co innego. A ci goście z kraju, z którego pochodzi mój pen- driver wytykają teraz palcami dumę stolicy. No może z tą dumą przesadziłam, ale reprezentatywnie jest. Odwróciłam się i poszłam dalej ulicą, a kiedy chwilkę potem zajrzałam przez ramię, Tajwańczyków już nie było- chyba zafascynowała ich uliczna wystawa butelek po coca- coli pomalowanych w różne dziwaczne wzory, kolejna durnowata prowokacja artystyczna.
Wnet, gdy przechodziłam obok baru z kebabami zadzwoniła moja komórka. Tak z 5 minut jej szukałam, aż znalazłam ją w torbie.
-Hallo?- zapytałam, stając w kolejce po kebaba na ostro. Ha! Bo ja tak lubię, lubię na ostro. Kuchnie rzecz jasna. Choć wg Roger'a nie tylko. Nie wiem co miał na myśli... No co prawda już siedem osób powiedziało mi, że mnie nie poznaję ale to jeszcze nie oznacza żadnych drastycznych kroków. Choć nadal kiełkuje we mnie myśl żeby dorobić sobie kolejne dziurki w uszach. Babcie będą się na mój widok żegnać...
-Cześć... Tu Gina- zamarłam... To żona Nicky'ego, ale czego ona ode mnie chce, to nie mam zielonego pojęcia. Przysięgam. A ona ciągnęła dalej- Możemy się spotkać?
Zawahałam się ale przecież nie miałam powodu by jej odmówić.
- Jasne... Tylko gdzie?- zapytałam.
-Jestem teraz w Warszawie... A Ty gdzie jesteś?- odparła z dziwną tajemniczością w głosie. Coś się świeciło, a ja nie miałam żadnego pomysłu na to co to może być.
- W centrum. To może Tarasy, na kawie?- zaproponowałam najodpowiedniejsze dla mnie miejsce spotkania, bo tam zawsze dużo ludzi, więc będę bezpieczna. Nie wiem czemu ale obawiałam się tego spotkania. Czego chciała ode mnie żona faceta, który zaraz po Benie jest moim największym obiektem westchnień? Chyba ona nie potrafi czytać w myślach? No sorry, to nie Harry Potter. Oklumencji mnie w ogólniaku nie uczyli, za to jak dawać ludziom porządnie w ciry i owszem. Serdecznie z tego miejsca dziękuję mojej klasie za wspaniałe 3 lata wspólnego pożycia.
Gina zgodziła się i stan sprzed kilku minut, kiedy nie wiedziałam co z sobą począć minął bezpowrotnie. To już chyba wolę się plątać po mieście jak po wyprzedaży w lumpeksie, a nie z duszą na ramieniu zmierzać na spotkanie z żoną Nicky'ego. Kiedy dotarłam na miejsce, ona już tam była. Siedziała w fotelu na zewnątrz jakiejś kawiarni i popijała jakiś kolorowy napój. Jej nie wyraźna mina na mój widok upewniła mnie w przeczuciu, że to nie będzie najprzyjemniejsza rozmowa w moim życiu. Usiadłam naprzeciwko niej i zamówiłam kawę. Rozmowa z początku nie za bardzo się kleiła. Ginna wyraźnie miała do mnie jakieś konkretne pytanie ale za nic nie chciało jej to przejść przez usta. Nie miałam zamiaru jej tego ułatwiać bo na dobrą sprawę, to jej zależało na spotkaniu.
Chyba postanowiła przejść do rzeczy do nabrała na twarzy nieprzyjemnych purpurowych odcieni.
-Mam do Ciebie jedno pytanie. Oczywiście nie mam żadnej gwarancji, że się przyznasz ale jednak Cię o to proszę, jak kobieta kobietę- wypaliła, a ja zgłupiałam do reszty. Zanosiło się na rozmowę na tematy, za przeproszeniem- płciowe. Ooo co to, to nie! Zwiem na tą plamę, byle by nie wdawać się w kolejną bezproduktywną pogawędkę w stylu „On mnie zdradza..." itp. bo przecież problemów zaczynając się od sformułowania :"Proszę Cię jak kobieta kobietę" może być bez liku.
-Do czego?- zapytałam.
-Masz romans z Nicky'm?- zapytała. A nie mówiłam, że chodzi o teges- śmeges? Czuć było na kilometr, że chodzi o chłopa. Zawsze o nich chodzi.
-Nie, nie mam- odparłam szczerze. Naprawdę tak było. Może kiedyś coś tam miałam do niego ale nawet się o tym nie dowiedział, zdusiłam to uczucie w zarodku. Nie jestem mendą, rozbijającą rodziny.-Wiesz mi lub nie. I nie sądzę by Cie zdradzał. Jeśli można na świecie znaleźć porządnego faceta, to Twój mąż jest jednym z tych nielicznych. Zresztą... Moje serce oddałam komu innemu. Nawet gust mi się zmienił i teraz wolę brunetów.
Chyba mi uwierzyła, bo lekko się uśmiechnęła. He he he... Nie sądziłam, że pójdzie tak prosto. Mój wrodzony talent dyplomatyczny znowu dał o sobie znać. Uspokoiłam kobietę, spełniając przy tym dziś niechcący dobry uczynek.
-Skąd w ogóle taki pomysł, że Cię zdradza?- zapytałam.
-Dziwnie się zachowuje. Cały czas jest jakiś nieobecny duchem... - odparła, kręcąc filiżanką kawy.
- Może po prostu nie może wysiedzieć w domu. Wiesz, na co dzień jest w trasie albo coś innego. Jest przyzwyczajony do ciągłego ruchu, a tu spędza roczny urlop. Może czuć się trochę nieswojo. Za cicho jest dla niego po prostu- odparłam. Palnęłam głupstwo- cisza w domu, gdzie mieszkają bliźnięta?
-Pewnie masz rację, nie pomyślałam o tym... - powiedziała i zagadnęła mi o moje sprawy. A że nie byłam tego dnia za bardzo rozmowna, nuda lała się hektolitrami, a ja szukałam jakieś choćby najdurniejszego pretekstu, żeby tylko się stąd ulotnić. Wtedy nagle coś przykuło mój wzrok. Jakiś wysoki brunet mieszał się z resztą tłumu robiącego zakupy, skądś znałam tego faceta ale... Nie to nie mogło być prawdą. Poczułam w sercu dziwny ale w jakiś dziwny sposób, przyjemny niepokój.No i znowu to samo... Czyżby to naprawdę był on?
Podniosłam się i odeszłam od stolika w pospiechu płacąc za kawę. Gina była zdziwiona, że tak nagle i szybko odeszłam od stolika, a jej rzuciłam tylko suche „cześć". Zaczęłam wgłębiać się w tłum, mijając po drodze kolejnych ludzi, popychając ich niezdarnie, nawet nie mówiąc „przepraszam". Musiałam bardzo wytężać wzrok by nie stracić z oczu tego długowłosego bruneta. Szłam za nim przez jakieś pół godziny, aż w końcu dotarłam do jakiegoś służbowego przejścia dla personelu. Na samym jego krańcu stał nie kto inny jak Ben. Ubrany w jeansy, biały podkoszulek i kurtkę od Armaniego, którą tak lubił. Oparł się o ścianę i obdarzył mnie figlarnym uśmiechem. Podeszłam do niego i stanęłam przed nim.
-Cześć...- powiedział Ben uśmiechając się szeroko.
-Hej! Co Ty tu robisz?- zapytam rozbawiona, choć tak naprawdę nie ważne było co on tu robi. Najważniejsze, że w ogóle on tu jest.
Podszedł do mnie i ucałował w policzek, objął i poklepał do plecach. Wziął mnie pod rękę i przeszliśmy razem przez drzwi ewakuacyjne i zaczęliśmy schodzić po stromych schodach, aż dotarliśmy do jakiś drzwi na dole i wyszliśmy przez nie na zewnątrz. Ruchliwa ulica Warszawy tonęła w słońcu, ulice były mokre od deszczu. Na pobliskim parkingu stał duży, czarny terenowy wóz, do którego właśnie odeszliśmy z Ben'em. Otworzył drzwi obok kierowcy i zaprosił mnie gestem do środka.
-Wskakuj!- powiedział Ben.
Podeszłam do auta ale nie wsiadłam. Spojrzałam się na niego i czekałam na odpowiedź na zadane przez siebie pytanie. Nie daruje mu choć już zaczął robić te swoje miny.
-No dobra: porywam Was!- powiedział Ben.
-Nas? -zapytałam zaskoczona bo przecież byłam tu z nim sama. Ale tak mi się tylko zdawało, bo na tylnych siedzeniach zobaczyłam moje przyjaciółki z forum.
-Cześć Saorise!!! -krzyknęła Muffinka i rzuciła się na mnie, po czym czułam już na sobie więcej rąk niż kiedykolwiek w życiu. Myśmy się witały ,a tymczasem Ben sprawdzał coś pod maską samochodu. Po 5 minutach nie mógł już wytrzymać i zaciągnął nas do auta, a sam zasiadł za kierownicą.
-Dokąd jedziemy?- zapytała Kinnes.
HAHAHAHA!!!A to ja się brechtałam bo miałam nieszczęście usiąść obok Jack'a, który teraz zaczął mnie łaskotać i z obrzydliwą lubością delektował się faktem, że łaskotki to ja mam nieszczęsna na całym ciele.
-A tu jeszcze! Hehehe, a tu Cię mam!!! -krzyknął Jack, a już naprawdę nie miałam sił... Jeszcze chwila, a skonam. Jak nie teraz, to Kinnes mnie zabije, bo już patrzyła na mnie wilkiem, że weszłam w takie bliskie kontakty z Jackiem. A temu to tylko jajca w głowie. Kiedyś uznałabym, że on po prostu lubi macać obce dziewczyny ale kiedy pierwszy raz widziałam się z nim nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że on najzwyczajniej w świecie tak wyraża, że kogoś lubi.Za miła byłam dla niego. Nasuwa się z tego jasny wniosek- muszę schamieć jeśli do tej pory tego nie zrobiłam.
-Ben!!!! Ratunku... Weź ode mnie tego zboczeńca!- już zaczęłam błagać o pomoc do wyższej instancji bo byłam naprawdę bliska wzięcia tej gaśnicy, co leżała na podłodze i potraktowania nią Jack'a.
-Jack! Daj jej spokój...- no dał. Co straszy brat, to straszy brat. Byłam taka zziajana i zmęczona tymi harcami, że ledwo łapałam oddech. Szalona dała mi wody, a Kinnes poklepała mnie po plecach ze współczuciem w oczach, co miało chyba oznaczać ,że nie jest zazdrosna, co więcej, rozumie, bo ona ma tak cały czas. Solidarność jajników znowu dała o sobie znać, a mnie ulga tak dobrze zrobiła, że nie obchodziło mnie już gdzie jadę. Ben mógłby mnie porywać gdzie i kiedy tylko by chciał. Oj tak... To by było nawet wielce romantyczne, a takie hardcorowe akcje bardzo by podsyciły uczucia .
- Jedziemy przed siebie... Nie martwcie się. Prędzej czy później znajdziemy się tam. Na razie jedziemy przed siebie. Aslan zapewne wie jak poprowadzić nasze drogi byśmy zgodnie z jego obietnicą trafili znowu do Narnii- odpowiedział Ben, skręcając na jakiś wiadukt i jadąc dalej trasą przez nikogo nie znaną. Szedł chłopak na żywioł przez co jeszcze bardziej mnie podniecał, a ja miałam coraz większe wątpliwości czy uda mi się nie rzucić na niego gdy tylko koleżanki pójdą spać. I wyjdzie wtedy już ze mnie świnia... A co to za argument, że z naturą nie wygrasz? Co, ja zwierze jestem? A tak, jestem! Ben powiedział kiedyś do mnie podczas jakiegoś szczególnie szybkiego tańca „Ale przebierasz nóżkami, misiu mój!". Taki Ben udawał niewiniątko ale sam dobrze wiedział jaką potężna bronią włada. A my jesteśmy tego najlepszym dowodem... Jaki urok osobisty roztacza wokół siebie, to my wiemy najlepiej.
Po jakieś godzinie wszystkie uparłyśmy się na postój, bo pila była wizyta w toalecie. Ben zatrzymał się na stacji benzynowej. Kiedy wyszłyśmy z toalety, Ben jeszcze nie było w samochodzie. Poszłyśmy więc do sklepu. Kiedy weszłyśmy do środka od razu zauważyłyśmy Ben'a tuż przy kasie.Za nic nie napiszę co kupował... W każdym razie pośpiesznie schował to do kieszeni w spodniach. Zrobiłam się czerwona jak cegła... No dobra, zainteresowałam się w końcu jakąś prasą kobiecą na stoisku obok mnie. Ale to co wkładał przed chwilą prześladowało mnie i nie miałam w rzeczywistości pojęcia na co patrzę, aż uwagę zwróciła mi Buba.
-Saorise... Ja wiem, że Ty już pełnoletnia itp. ale to są świerszczyki dla chłopców...- powiedziała patrząc na to co trzymałam w rękach, a trzymałam miesięcznik „Hot girls". Natychmiast odłożyłam to lekturę na półkę i odeszłam z Bubą dalej.
-Coś taka purpurowa na twarzy? -zapytała Buba przed którą nic się nie da ukryć.
Ben spojrzał na mnie i chyba wiedział, że ja wiem bo spłonął rumieńcem.
-A nic... Gołe kobiety zawsze wprawiają mnie w lekkie zakłopotanie- odparłam, a głupszej wymówki to ja już oczywiście nie mogłam znaleźć.
Facet przy kasie był jakiś dziwnie wesoły i wkrótce się wyjaśniło czemu mu tak do śmiechu, bo zagadnął do Ben'a, kiedy podeszłyśmy od niego wszystkie.
- Ależ Pan ma szczęście i końskie zdrowie!- walnął pan w niebieskim uniformie.
Ben był zaskoczony i nie wiedział o co chodzi... A ja już się domyślałam o co chodzi. Niech mnie ktoś zakopie w ogródku!
-No wie Pan... Ekhmm wyposażył się już Pan, a te panienki to chyba nie jednego grzechu warte!- zachichotał bezczelnie, a i do Ben'a zaczęła docierać kosmata myśl tego pana. Zacisnęła się jego pięść, więc czym prędzej stawiłam się u jego boku biorąc go za tą rączkę.
-To już wszystko, Ben?- zapytałam.
Ben nie odpowiedział, ciągle patrzył na tego faceta. Zanosiło się albo na wymianę ciosów albo na wymianę epitetów, czyli-handel zagraniczny kwitnie i wcale nie trzeba być w Shengen. Anglia nie jest, a proszę bardzo jakie tu się kontakty nawiązują.
Niemal siłą odciągnęłam go od kasy i wyszliśmy zarazem na parking, który już tonął w słońcu i był prawie pusty. Kiedy wchodziliśmy do auta znowu ukradkiem spojrzałam na Ben'a, a on mnie znowu na tym spojrzeniu przyłapał. Zrobiłam wszystko co w mojej mocy by powstrzymać się od chichotu bo w końcu wyjadę na jeszcze bardziej trzepniętą niż jestem. Jeszcze się chłopak przestraszy i będzie po ptokach.
Jechaliśmy dalej jakieś 4 godziny i zaczynało nam się porządnie nudzić. Jack zaproponował zabawę w skojarzenia ale wkrótce wszystkie skojarzenia sprowadzały się do jednego, więc sobie darowaliśmy. Wkrótce zaczęły się śpiewy... To ja już wolałam te skojarzenia bo Jack w ogóle nie umiał śpiewać i ku naszej rozpaczy- przekrzykiwał Ben' a tak, że w ogóle nie było go słychać. Zaraz miałam otworzyć okno i przez nie wyskoczyć, kiedy Ben chyba wiedział o czym myślę i odsunął moją rękę od okna i ścisnął ją mocniej, aż mi się normalnie słabo zrobiło, już miałam mdleć niby to przypadkiem na niego.
Prowadziła Dea, która teraz skręcała w prawo w jakąś leśną drogę. Jechaliśmy teraz piękną alejką, gdzie przy drodze rosły same dorodne dęby. Dwadzieścia minut jazdy i zatrzymaliśmy się w jakiś ślepym zaułku. Wysiedliśmy wszyscy z auta i zaczęliśmy się wszyscy zagłębiać się w las. Po jakiś czasie zaczęło padać i więc czym prędzej czmychnęliśmy pod niezwykle rozrośniętego dęba, stojącego pośrodku jakieś niewielkiej polany. Było okropnie zimno i wilgotno, nawet mi, chociaż była opatulona w kilka warstw ubrań.
- Nie wytrzymam dłużej tego! - zawołała Irethi, która zdążyła już przemoknąć do suchej nitki. Podeszłam do niej i oddałam jej swoją kurtkę- O dzięki wielkie Saorise... I co teraz?
Jack kręcił się teraz wokół nas, wyraźnie nad czymś myślał a wyglądało to tak, jakby sprawiało mu to ból. A mówią, że myślenie nie boli. Boli i to bardzo jak widać po Jack'u bo miał przy tym minę bardzo nie wyraźną.
-Musimy wykombinować jak dostać się do wielkiego wodospadu!- zawołał Jack.
-Tak jest. Stamtąd dostaniemy się do Narnii- dodał Ben.
Za to ja miałam w tej chwili inne zmartwienie. Zaczęłam ciągnąć Ben'a za rękaw jego kurtki.
-Ben....- mruknęłam cicho.
Ben najwyraźniej mnie nie usłyszał bo mówił teraz do całej reszty, nie patrząc na mnie.
-Benni...- ciągnęłam co raz bardziej przerażona wpatrzona w ciemny punkt w krzakach po mojej lewej stronie.
- Kochanie, zaraz- powiedział Ben, poklepując mnie po plecach- Wiecie, poczekamy aż przestanie padać i wtedy ruszymy dalej. Już niedługo- dodał, patrząc swymi pięknym brązowymi oczami w niebo, które powinno się teraz schować bo Ben na nie patrzy. No to teraz przynajmniej wiadomo czemu pada- to niebo płacze z zazdrości.
A ja nie dawałam za wygraną.
-BEN!!!- teraz byłam już bardziej stanowcza. Ben zaś spojrzał na mnie trochę poirytowany moją upartością.
-Maleńka... Nie teraz, nie tak przy ludziach złotko, trochę intymności- mruknął czule. A temu znowu tylko pieszczoty w głowie. Zupełnie jak u jego brata. Biedna Kinnes, teraz wiem jaki ona ma krzyż z Jack'iem.
-BEEEENNN!!!!- krzyknęłam na całe gardło. Tym razem zwrócił na mnie. Z niepokojem spojrzał na mnie i zapytał:
- Co się dzieje?
Wskazałam palcem na wielkiego dzika, który właśnie teraz wyszedł ku nam na polanę. Miał ogromne, długie kły rozwarte w głuchym warczeniu. Był wyraźnie nie w nastroju na nasze towarzystwo. Zbliżał się coraz bardziej, a myśmy się cofali coraz bardziej do tyłu. Ben zaciągnął mnie za siebie i teraz to on był na pierwszej linii ognia. Wnet wyskoczyła przed niego Buba i zasłoniła go własnym ciałem.
-Uciakajcie!- krzyknęła.
- Buba, nie sądzę żeby panika była teraz wskazana... - mruknęłam przerażona, bo bestia coraz bardziej się do nas zbliżała. Musiała być teraz w porze obiadowej, a my mieliśmy posłużyć jako główne danie zdaje się. Zaczęłam się cała trząść bo to coś było z każdym krokiem bliżej nas.
-Nie ma co! Uciekamy!- krzyknął Jack i zaczął biec, a my za nim w las. Zamiast padać mniej rozpadało się na dobre, a my biegliśmy ile sił w nogach przez tą leśną breję, a ten dzik za nami.
-Jezusiu słodki!!! Jaka ja głupia! A mogłam siedzieć w domu i obierać ziemniaki na placki kartoflane!- krzyknęła Szalona. Za nią biegł Jack, który przeskakując przez lisią norę, odpowiedział:
-Nie pora to na dyskusje kulinarne. Przebieraj tymi smukłymi nóżkami piękna gazelo!
-Sam sobie przebieraj, mądralo!- odkrzyknęła Szalona.
-Oj coś cielęcinka dzisiaj nie w sosie!- odparł Jack.
Nawet żadne z nas nie oglądało się za siebie, więc wkrótce nie wiedzieliśmy, że ten dawno już nas nie ściga. W szaleństwo dzikiego pędu, dotarliśmy nad rzekę. Wybrzeże było skaliste, a woda nie spokojna. Wszyscy padli na brzeg, na trawę, która teraz dawał nam cudowne ochłodzenie.
Ben podszedł do mnie i pocałował mocne w usta, a ja zaskoczona na chwile zapomniałam żeby oddychać... Usiadł koło mnie i Bubę i powiedział:
-Saorise... Dzięki... Normalnie, gdyby nie Ty to byśmy nie wiem co... Kurde, ta kolka jest nie do wytrzymania- westchnął, po czym mówił dalej- Przepraszam, że od razu nie zwróciłem uwagi na to co do mnie mówisz. Na drugi raz zdziel mnie dobra kobieto po łbie jak zacznę z Tobą dyskutować.
Ja z ochotą przystałam na tą propozycję, nie będę się z nim wykłócać skoro mój luby ma rację. A że nie wie co gada to inna sprawa.
Po jakiś 15 minutach Ben wstał i powiedział do nas:
-Powinniśmy już iść. Niedługo się ściemni i będziemy musieli tu zanocować... Więc lepiej ruszyć się póki jest jeszcze czas.
Tak... Wszyscy przyjęli tą propozycję z ochotę przerastającą najśmielsze oczekiwania Ben'a. Kinnes położyła się na Jack'a i już chyba nie miała siły się podnieść, Jack też wyglądał jakby już zaraz miał wyzionąć ducha. Irethi, Szalona i Buba popatrzyły na Ben'a ze strachem- zwykle zrobiłby dla Ben'a wszystko o co tylko by poprosił ale chyba teraz prosił o zbyt wiele. Bądź co bądź, ten olimpijski sprint przez krzaki i doły był sporym wysiłkiem, a ten tu stoi i proponuje ciąg dalszy. Bezczelny po prostu! Oj jak ten bezczelny kusząco wygląda w tym przepoconym podkoszulku... Ej! Saorise, Ty się opanuj... No sama siebie nie poznaję. Ten Ben stanowczo dziwnie na mnie działa-ależ mi się to podoba!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Saoirse
Administrator
Administrator



Dołączył: 11 Lut 2010
Posty: 4644
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Dublin/Malahide

PostWysłany: Nie 21:27, 19 Gru 2010    Temat postu:

Dea stała nieopodal nas, podpierając się jakiegoś drzewa.. Muffinka obok niej, miała na twarzy wszystkie kolory tęczy, a propozycja Ben'a dotycząca nowych harców też jej nie ucieszyła. Ogólnie Ben stał, myśmy ledwo co żyli. Ostatkiem sił podniosłam się i doczłapałam do Ben'a.
-No... Co z Wami?- zapytał, zdziwiony brakiem entuzjazmu jakiego najwyraźniej od nas oczekiwał.
-Ben... Ty wiesz, że dla Ciebie wszystko ale nie mam siły. Ten sprint na rekord świata lekko nadwyrężył nasze siły. Zostańmy tu jeszcze - wymamrotała Dea.
Ben podszedł do niej i przytulił mocno do siebie. Tej to się od razu humor poprawił i od razu siły powróciły. Ben to normalnie czarodziej jakiś.. A ta też sprytna: jak iść- to ona zmęczona, jak przytulać się do Ben'a- to od razu jaka żwawa się robi. No ja się temu wcale nie dziwie, na mnie on działa tak samo...
-Ratunku!!! Zboczeniec!- krzyknęła Buba. Wszyscy się rozejrzeli dookoła ale nigdzie ani żywej duszy.
-Gdzie? - zapytała Irethi z nadzieją w głosie...
-A nigdzie... Żartowałam! -zawołała Buba, śmiejąc się z Irethi. Ta spojrzała na nią oczami, które mogły zabić. Oj dziewczynom zachciewało się żartów, a tu tylko dwaj chłopcy- jak nic trzeba będzie się dzielić. To tak jak z tortem urodzinowym- każdy się boi, że ktoś zeżre mu wisienkę. Benni jest tu niewątpliwie wisienką, a Jack... Hmm lukier? Roger powiedział kiedyś, że moja skłonność do porównywania Ben'a do różnego rodzaju tortów jest co najmniej nie zdrowa. Bo wg nie ileż można żreć torty? Ja mu tłumaczę, że to taka metafora, a on mi na to żebym mu z literaturą nie wyskakiwała bo „on jest prosty lud pracujący i nie zna takich skomplikowanych słów". Skomplikowanych... To on sam bardzo często w naszych rozmowach używa słów, których znaczenia na próżno szukać w słowniku wyrazów obcych.
Ben pokręcił głową, myśląc pewnie:" Ach, te baby!" i pomógł Kinnes wstać. Szliśmy dalej, nie znaną nam drogą. Teraz patrzyłam z wyrażoną uwagą pod każdy krzak, na co Buba z rozbawieniem powiedziała, że ze mnie straszny zbok bo tylko patrzę pod którym to krzaczkiem zbałamucić Ben'a... Ta to zawsze mnie przejrzy. Nie wiem... Albo ona ma jakiś 6 zmysł albo jakieś tajemnicze zdolności paranormalne, momentami to mnie ta kobieta przeraża.
W końcu (a było już dość ciemno) doszliśmy do wodospadu o imponujących rozmiarach. Tak... Piękne okoliczności przyrody ale co my tu mamy właściwie robić, to nie miałam zielonego pojęcia.
- No to którędy schodzimy?- zapytałam, a Ben dziwnie na mnie spojrzał. Coś tu chyba nasz Benni kochany przeskrobał bo minę miał wybitnie podejrzaną. Zarumienił się, podszedł do mnie, objął ramieniem i powiedział:
-No i w tym właśnie mały szkopuł jest...
-Jaki? Jak mamy się dostać od Narnii?- zapytała Szalona.
Ben wziął głęboki oddech i powiedział:
- Skacząc w dół...
-To ja Państwu serdecznie dziękuję za tą piękną wycieczkę, za macankę w samochodzie, za dziką pogoń po lesie i inne pikane szczegóły ale teraz wybywam. Nie kłopoczcie się, ja sama trafię do domu...- oświadczyła Aniula, robiąc krok w odwrotną stronę.
Szalona kręciła głową:
- Nie no... Sorry ale ja już wolałam tamto szambo. Może nie pachniało pięknie ale za to kark mam do tej pory cały. Ja sobie wypraszam takie pomysły.
Jack wkroczył na scenę by pomóc Benowi przekonać dziewczyny.
- Nie bójcie się... Nic nam się nie stanie. Ten wodospad jest zaczarowany, jest magicznym przejściem do Narnii. Nic nie ma prawa nam się stać - oświadczył, poklepując Irethi, bo ta miała już dziwne kolory na twarzy- Saorise, wierzysz mi?
Wszyscy się na mnie spojrzeli, a ja odparłam:
- Hmm no... Wierzyć, to ja wierzę ale to nie jest kwestia wiary. Po prostu musicie chłopaki zrozumieć, że odczuwamy lekki dyskomfort psychiczny na myśl o rzucaniu się w zimną wodę z kilkudziesięciometrowej przepaści... Ja wiem, że to durne, no ale... tak już mamy. Chyba nawet większość ludzi tak ma. No ale że ja lubię takie akcje, to z chęcią skoczę pierwsza!
Ben spojrzał na mnie kompletnie zaskoczony. W jego oczach podziw mieszał się ze współczuciem, bo chyba przypuszczał, że Roger wciągnął mnie w nałóg i plotę trzy po trzy będąc pod wpływem ziół wujka Włodzimierza. A wcale nie, bo dziś byłam jak nigdy w pełni świadoma, że chce skoczyć z przepaści. No nawet Ben nic na to nie poradzi, że mi się ostatnio hamulce poluzowały. Jestem nawet na tyle bezczelna by stwierdzić, że to przez niego. A teraz podszedł do nie chyba tylko po to by sprawdzić czy nie mam rozszerzonych źrenic.
- Wszystko ok? - zapytał zmartwiony.
- No pewnie, przecież Jack powiedział, że to bezpieczne. Zresztą, ufam Ci. Myślałam, że o tym wiesz- powiedziałam i aż poskoczyłam, kiedy Jack mruknął „Ekhm...". Poczułam się tak, jakby ktoś przyłapał mnie na małym co nieco z Ben'em. Hi hi hi... Oj tak miałam to w planach ale nie wiem czy coś z tego wyjdzie. Jak znowu w tej Narnii będą harce od rana do wieczora, to nie będzie kiedy uwieść Ben'a. O ja biedna i nieszczęśliwa- niby tak blisko, a jednak tak rozpaczliwie daleko.
Podeszłam do krawędzi by ocenić ile powinnam wypić by się odważyć, aż nagle przestałam się nad tym zastanawiać bo moją dłoń zniewoliło czyjeś ciepło. Czyjaś silna i pewna dłoń dodała mi odwagi i wiary, że nawet najgłębsza otchłań jest śmieszną nicością jeśli tylko czuję w sercu tą błogą pewność, że oto moją dłoń ściska ręka, która zawsze zdąży mnie złapać. Ben stał przy mnie czytając moje myśli, a mi się wydawało, że te nigdy nie wypowiedziane na głos myśli krążą teraz między nami jak zaklęcia w nieznanych językach. Drżałam cała ale nie ze strachu ale z natłoku emocji jakich moje serce nigdy przedtem nie zaznało. Nigdy nie kochałam, nigdy też nie miałam bladego pojęcia czym jest taka miłość, która nie potrzebuje słów by wyjaśnić wszelkie wątpliwości. I oto mą dłoń ściskał mężczyzna, który jednym spojrzeniem wyjaśnił mi, że nie muszę się bać absolutnie niczego, nawet śmierci bo to uczucie przetrwa i tak, byłam o to dziwnie spokojna.
A teraz z tą pewnością tonęłam w ciemnoniebieskim wirze chłodu, barw i wiatru. Nie bałam się upadku, jedynie strach, że ten taniec z nim w czymś co musiało być otchłanią kiedyś się skończy. Otworzyłam oczy i zobaczyłam jego jak uśmiecha się do mnie. Był taki dumny ze mnie, że się nie boję, że nie wydawałam z siebie nawet najniższego tonu krzyku przerażenia. Ścisnął jeszcze mocniej moją rękę i zamknął oczy i ja uczyniłam to samo.
Stałam pośrodku po środku jakiegoś brukowanego dziedzińca skąpanego w ostatnich promieniach zachodzącego słońca o barwie jasnego fioletu. Lekki wiatr wprawiał w ruch gałęzie drzewek owocowych, które rosły dookoła placu. Ben stało koło mnie z najszczerszym uśmiechem jaki kiedykolwiek gościł na jego twarzy. Stanął przede mną i powiedział:
- Jesteś najdzielniejszą kobietą jaką znam, a w dodatku nieustanie wprawiasz mnie w podziw.
- Robię to dzięki Tobie i przez Ciebie, nie w tym żadnej mojej zasługi. Nigdy bym się nie odważyła skoczyć choćby do Biedronki, gdybym nie wiedziała, że Ty będziesz na mnie czekał- powiedziałam i zaraz zrzedła mi mina bo oto z naprzeciwka szła Anna . A ona tu czego? Pytam się... Podeszła do mnie reszta dziewczyn i Jack, też zaskoczeni widokiem królowej „chciałabym, ale się boję". Tylko zawracanie głowy z tą babą. Kompletnie nie pasuje do krajobrazu jaki współtworzył Ben z zachodem słońca.
-Witajcie w Narni!- przywitała nas ta... kobieta. Podeszła do nas i ucałowała w policzek każdego z nas, a Ben'a - nie wiedzieć czemu-dwa razy. Ma ktoś kamień lub łopatę? Dea jakby czytała w moich myślach, bo gdy tylko zaczęliśmy zmierzać ku głównemu wejściu do zamku Kair- Parawel, szepnęła mi do ucha:" Spoko... Już my się jej będziemy przyglądać, Jakby co, to unieszkodliwimy gadzinę". „A czemu nie teraz?" - pomyślałam, bo nie cierpiałam sposobu w jakim ta Anka- brzydusia patrzyła na Ben'a. Jakby był jakimś jej ukochanym kurde... Zazdrość w czystej postaci mnie opanowała ale nic na to nie poradzę, że ta baba działa mi na nerwy. Wcisnęłam się między nią, a Ben'a i szliśmy dalej ciemnymi korytarzami zapadającego w mroku zamku.
- Bardzo się cieszymy z Waszego przybycia, tak na nie czekaliśmy!- zaszczebiotała jak skowronek, a ja pomyślałam, że zaraz jej oderwę skrzydełka i będzie latać siłą samonośną, kiedy jej zasadzę takiego kopa w jej szanowne cztery litery aż w locie z głodu umrze. Wnet na przeciwko nas pojawili się Skandar, Will i Georgie. - Hej!- przywitał się Jack i my kiedy już podeszliśmy bliżej. Muszę przyznać, że Piotr się wyrobił. Całkiem przystojny mężczyzna się z niego zrobił, no ale mi już dawno minęła faza na blondynów, więc nawet nie przyjrzałam się bliżej jego tężyźnie fizycznej, na którą za to zwróciła uwagę Juliet .
- Odpocznijcie chwile, widać, że macie za sobą męczącą podróż, a potem spotkamy się na kolacji- powiedział Skandar, biorąc pod rękę Szaloną. Oj patrzcie jaka zadowolona!
-Bardzo dobry pomysł, Skandar!- powiedział Ben po czym wybrał się za Skandar' em, zadaje się, w kierunku naszych sypialni, więc i my za nimi.
Wkrótce weszliśmy w tą część zamku, gdzie już tu i ówdzie w kątach płonęły pochodnie, więc było rozkosznie ciepło. Zamek mimo, że ogromny, był piękny i przytulny. Ciemne barwny wieczornego słońca dodawały mu niepowtarzalnego uroku. Pochodnie oświetlały nam drogę, a idąc za resztą dostrzegałam coraz więcej mieszkańców tej krainy, krzątających się przy swoich zwykłych czynnościach. Najwidoczniej szykowali kolację, a to bardzo dobrze, bo byłam wściekle głodna.
Półgodziny później zebraliśmy się wszyscy na kolacji okraszonej cudowną narnijską muzyką. Wkrótce opuścił mnie podły nastrój, kiedy Ben zaprosił mnie do tańca i śmigaliśmy po parkiecie jak dwa wariaty na haju. Oj tak! Świat wirował i mieszał barwy jak opętany, wszystko było takie inne... Dźwięki ostrzejsze, barwy wyrazistsze niż kiedykolwiek. Nawet Anka nie była w stanie popsuć mi szampańskiego nastroju bo on był tak blisko, a wszystko inne nie miało racji bytu. Wnet Buba zrobiła odbijanego i teraz to ona tańcowała z Ben'em, a ja kompletnie wyczerpana usiadłam by trochę odpocząć. Teraz koło mnie siedział Skandar i popijał wino z gwianta... Hehehe... Ten to jest szczery facet i za go lubię. Co prawda powinnam zwrócić mu uwagę, ze w zasadzie to jemu wina pić nie wolno, bo jest niepełnoletni ale co tam... Nie chciałam mu psuć zabawy, a odrobina wina jeszcze nikomu nie zaszkodziła. Po chwili usiadła koło mnie Irethi, strasznie zziajana.
-Co tam? -spytała.
-Eee no super! A Ciebie kto tak obracał?- odparłam, mieszając jakiś likier z piwem imbirowym bo chwilowo Szalona porwała kelnera- ta to żadnemu nie przepuści. Ja też miałam nadzieje, że nakłonię Skanadara na parę tanecznych pląsów przy jakieś piosence ale ten po paru głębszych przestał trzymać się pionu.
- A z Jackiem tańczyłam... Co za wariat, ja Ci mówię. Nie masz pojęcia co on potrafi robić z nogami...- wyszeptała, popijając 3 szklankę wody.
Hmm... No ciekawe co. W sumie przez zwykłą ciekawość mogłabym spróbować i sprawdzić co ten potrafi wyczyniać z nogami bo sądząc po tym jak wygląda Irethi mogło by być szaleństwo, a ja tęsknię za szaleństwem i po prawdzie bardzo na nie liczyłam.
Wieczór co raz bardziej przemieniał się w noc i mimo dnia pełnego wrażeń żadne z nas nie chciało kończyć zabawy, wszystkim udzielał się teraz imprezowy nastrój, a Ben ze Skandarem urządzili jakąś dziwną zabawę polegającą na łapaniu świetlików w ogrodzie. Tak więc wyszłyśmy z dziewczynami na dwór by popatrzeć na nich jak latają nad malutkimi robaczkami. Benni był taki słodziutki skacząc po łączce za tym pasożytami. Normalnie jak dziecko, którego jeszcze nie poczęliśmy... Ale wszystko przed nami.
Ben podbiegł do mnie i objął ramieniem, cały spocony i zasapany. No i nieziemsko seksowny, jak on to zawsze.
-Dobrze się bawisz? -zapytałam, odgarniając mu włosy z czoła.
- Świetnie... Brakowało mi tego. Tu wszystko się wydaje inne. A poza tym, to miłe wiedzieć, że jest takie miejsce na świecie w którym mogę się z Wami zobaczyć i nie będzie zaraz z tego sensacji, wiesz co mam na myśli. A i swobodniej jest mi tu powiedzieć, że cieszę się, że Ty tu jesteś... -powiedział, patrząc mi tak głęboko w oczy, że to spojrzenie sięgało mi aż od serca. Gdzieś tam po drodze zapomniałam wziąć kolejny oddech, przełknąć ślinę czy zamknąć na sekundkę oczy.
Nie spodziewałam się takiego wyznania, bo zawsze sądziłam, że dla niego jestem jedną z wielu. A ten mi tu wyskakuje prawie z wyznaniem miłosnym. No to znowu przez tego łobuza będę miała w nocy takie sny, że aż wstyd przyznać.
Jeszcze 15 minut siedzenia na balkonie i zaczęliśmy się rozchodzić do swoich komnat. Za mną do mojej weszła Buba i Irethi, okropnie zmęczone.
-Nóg nie czuje... Ben to ma chyba dynamit w nogach, słowo daję. Jak zaproponował mi jeszcze twista na koniec, to myślałam, że go zacałuję na śmierć- wyszeptała Buba, po czym rzuciła się na swoje łóżko resztki sił zjadając banana.
-Przyjemna śmierć- mruknęła Irethi do poduszki.
Ja już leżałam w cieplutkim łóżku z ogromnym baldachimem wyszywanym najpiękniejszymi haftami jakie kiedykolwiek w życiu widziałam. Złote złocenia przeplatały się z czerwonymi i czarnymi postaciami i kwiatami. Po środku wyszyty był ogromny lew, wyglądał naprawdę imponująco, prawie jak żywy. Ledwie raz zdążyłam zamknąć oczy już zasnęłam, a tym śnie, który miałam tej nocy to lepiej nie wspominać bo się jeszcze dziewczyny na mnie obrażą...
Na zajutrz rano, kiedy jeszcze było ciemni, obudził mnie krzyk. Zbudziłam się przerażona, dziewczyny obok mnie również. W pośpiechu złapałyśmy za szlafroki i wybiegłyśmy z komnaty, biegnąc w pośpiechu boso po zimnych posadzkach z ciemnego marmuru. Znowu usłyszałyśmy ten krzyk, niewątpliwie to krzyczała kobieta... Głos dobiegał w ostatniej komnaty w korytarzu po prawej. Wbiegłyśmy , bez żadnych ceregieli z pukaniem.
Tam gdzie powinna grzecznie spać Szalona, teraz było zupełnie puste łóżko. Spojrzałyśmy po sobie przerażone. Irethi szybko podbiegła do szeroko otwartego okna w którym powiewała zasłona. Jedna szyba była wybita. W tym momencie do sypialni zbiegła się cała reszta. Ben stanął obok mnie i Buby, patrząc na to wszystko kompletnie zdezorientowanym wzrokiem. Podbiegł do teraz pustego łóżka. Znalazł tam tylko swoją fotografię z którą zwykle sypiała Szalona, ale jej samej już tu nie było. Podeszłam do okna obok którego wciąż stała Irethi.
- Gdzie Szalona?- krzyknął Ben przerażony, zaczął biegać po całym pokoju, szukając choćby najmniejszego śladu tego co mogło się tu jeszcze przed minutą stać ale nie znalazł nic.
- Nie wiem... Usłyszałyśmy krzyk. Szybko zerwałyśmy się z łóżek by tu przybiec ale gdy w końcu tu dotarłyśmy, to już nikogo nie było... - powiedziała Buba, podchodząc do łóżka na którym teraz siedział Ben ze Skandarem. William i Anna wyglądali przez okno najwyraźniej mając nadzieje, że jeszcze coś tam dojrzą w tym mroku ale przecież nie było na to szans.
Wtedy dostrzegłam coś na podłodze przy łóżku. Czym prędzej podbiegłam, chwytając pośpiesznie to co tam dojrzałam. William i Irethi pobiegli do mnie, zaglądając mi teraz przez ramię.
-Co znalazłaś?- zapytał ze strachem Ben.
Trzymałam w ręku coś dziwnego. Jakby materiał ale nigdy przedtem nie widziałam takiej tkaniny. Wydawała mi się dziwnie znajoma. Była biała i bardzo delikatna w dotyku. Pokazałam to Ben' owi. Wziął to do ręki, marszcząc czoło.
-Co to jest?- zapytała Anna.
- Strzęp jakiegoś materiału... To chyba nie może pochodzić od Szalonej, jak sądzisz?- zwrócił się do mnie Ben.
- Nie... To na pewno nie pochodzi z naszego świata- wyszeptałam coraz bardziej przerażona. Gdzie jest Szalona? Co lub kto mogło to wszystko zrobić? Jej nie ma w łóżku, wyłamane okno i wybita szyba, a teraz ten skrawek materiału...
Skandar wziął to do ręki i pomacał. Miał dziwną minę, jakby bardzo intensywnie nad czymś myślał. W końcu powiedział:
- Chyba wiem... Chyba wiem co to może być, tzn. chyba wiem czyje to. To chyba wiedźma Ramandura...
Spojrzałam się na dziewczyny kompletnie nie wiedząc o co i o kogo chodzi. To co jest? Jakieś potworzysko czy co...? Sądząc po minie Ben'a, Skandara, Anny i Will'a nie było dobrze. Will był wyraźnie przerażony. Z trzęsącym się głosem powiedział do nas:
- To zła wiedźma, która od dawna pragnie objąć władzę nad Narnią i Barnią zresztą również. Do tej pory była zupełnie nieszkodliwa, pogoniliśmy ją parę razy, to odechciało jej się podskakiwać. Nie wiem co ma znaczyć ten wyskok... Skąd ona mogła wiedzieć o Waszym przybyciu? - zapytał.
Ben wstał i podszedł do drzwi.
-Teraz to najmniej ważne skąd wiedziała- powiedział- Musimy ją odnaleźć jak najszybciej... Nie daruję sobie, gdyby coś jej się stało. Ja ją tu sprowadziłem.
Coś mnie ścisnęło w sercu, bo Ben miał łzy w oczach. Nigdy nie widziałam, żeby płakał, a teraz z trudem powstrzymywał łzy i bezsensowne poczucie winy, które teraz nim targało. Podeszłam do niego i objęłam mocno. Ciężko westchnął w moich ramionach, czułam jak cały się trząsł z emocji. Poklepałam go energicznie po plecach i powiedziałam już w tą czerwoną twarz i zawilgotniałe oczy:
- Znajdziemy ją, nie martw się. Przetrzęsiemy każdy mech w tym kraju by ją odnaleźć całą i zdrową. Wybij sobie z głowy, że to Twoja wina bo to niczyja wina, nikt nie mógł tego przewidzieć. Kochanie...
On spojrzał na mnie lekko się uśmiechając. Chyba przesadziłam z tym „kochaniem" ale tak bardzo chciałam podnieść go na duchu, nie chciałam patrzeć jak się zadręcza nie swoją winą. No dobra, nie czas na flirty, kiedy Barnianka w potrzebie.
Wszyscy pobiegli do swoich pokoi by się ubrać i przyszykować wszystko do poszukiwań. Był już świt, słońce bardzo powoli wznosił się ponad horyzont. Zebraliśmy się w dużej sali balowej w której jeszcze parę godzin temu bawiliśmy się wszyscy razem. Teraz wydawało mi się tu tak przeraźliwie pusto, że nie mogłam znieść takiego czekania ale Will uparł się, że powinniśmy poczekać, aż zrobi się zupełnie jasno.
Wyruszyliśmy więc dopiero godzinę później. Służba osiodłała nasze konie i od razu ruszyliśmy w drogę. Obawa o to co się mogło teraz dziać z Szaloną sprawiała, że nie byłam w stanie dotrzeć chyba najpiękniejszego poranka w Narnii jakiego do tej pory mogłam oglądać. Wszystko po deszczowej nocy było rozkosznie świeże i błyszczało w promieniach wschodzącego leniwie słońca. Tu i ówdzie na powierzchnię ze swoich nor wychodziły najróżniejsze stworzenia, pozdrawiały nas radując się naszym widokiem,a my ledwo byliśmy w stanie odwzajemnić te uśmiechy mimo że były najserdeczniejsze jakie kiedykolwiek widziałam, nie licząc uśmiechu Ben'a, kiedy go po raz pierwszy zobaczyłam.
- Gdzie będziemy jej szukać? -zapytała Buba, kiedy przejeżdżaliśmy obok pięknego potoku i okazałą tamą zbudowaną przez bobry.
- Ma swój zamek w południowej części Gór Nawiedzonych- odparł Ben.
No to hasło wcale nie poprawiło nam i tak podłego nastroju. Muffinka i Kinnes zbladły tak, że nawet Ben się zlękł się ich bladości.
-Nie bójcie się... Póki jesteśmy razem nic się nam nie stanie - powiedział Ben z uśmiechem, najwyraźniej próbując dodać nam odwagi. Jeśli chodzi o mnie, to ja już się w ogóle nie bałam. Właściwie to ja mogę się zgłosić na ochotnika jako ofiara regularnych porwań byle by tylko Ben miał mnie ratować. O matko... Zaczynałam już bredzić ale nic na to nie poradzę, że musiałam jakoś radzić sobie z tym ciągłym niepokojem. Zwariować by można więc musiałam dla zdrowia psychicznego zacząć myśleć nie tylko o tym jak to Szalona daje tam popalić Ramandurze. O to byłam dziwnie spokojna bo Szalona w każdej sytuacji nie traciła głowy i wiedziała co robić by był hardcor jak się patrzy. A my Szaloną lubimy ostre akcje... Nie no oczywiście w granicach rozsądku (no coś takiego nam też się czasem zdarza)... Hehe lubimy się z Szaloną deprawować ale to taka zupełnie niewinna deprawacja jest. Od czasu do czasu jakieś Piccolo albo Karmi. No ale odkąd dołączyła do nas Irethi zaczęły dziać się rzeczy przekraczające moją wybujałą wyobraźnie, np. zaproponowała kiedyś pomieszać to Karmi z Piccolo jak podczas powitalnego balu na naszą cześć, który miał miejsce jeszcze parę godzin temu. No my jak my... Zaprawione w takich manewrach, po wypiciu tej wybuchowej mieszanki bawiłyśmy się dalej w Ben' em w zabawę pt. „Czyje to kolano?" ale zanim zdążyłyśmy się zorientować Skandar już upił prawię połowę i w zasadzie było już dla niego po zawodach. Z sali wynieśli go dwaj fauni i tyle co się Skandarek zabawił. A przecież Ben go uświadamiał o szkodliwości wynikającej z mieszania alkoholi, a ten nic.
- Długa ta droga?- zapytałam.
Jack obrócił głowę przez ramie by na mnie zerknąć i powiedział:
- Niestety, nie wyrobimy się przed zachodem słońca. Będziemy musieli zorganizować jakiś postój pod wieczór. Wyruszymy w dalszą drogę jutro z samego rana... Wiem, że wszyscy wolelibyśmy nie przerywać poszukiwań teraz ale po zamierzchu robi się niebezpiecznie, nie możemy ryzykować kolejnego życia- dodał Jack widząc nasze buntownicze miny i posłał Kinnes czułe spojrzenie aż ta się zrobiła czerwona jak truskawka.
Kiedy już zaczynało się ściemniać, zatrzymaliśmy się w pobliżu małej rzeczki. Z dziewczynami rozłożyliśmy koce i pomogliśmy chłopakom zbierać opał na ognisko. Skandar z Ben'em zabrali się za łowienie ryb. Szło im całkiem nieźle, tak więc mieliśmy pyszną, dietetyczną kolację. Ben był z siebie dumny jak nie wiem co, bo złapał ogromnego pstrąga, z którym mógłby spokojnie wygrać jakieś zawody wędkarskie. Siedziałam obok nie niego, słuchając jego ubarwionej opowieści o tym jaką zażartą walkę musiał stoczyć łapiąc to bydle, którego kość właśnie utknęła mi w gardle. Zaczęłam się dusić i kaszleć, bo nie mogłam pozbyć się tego czegoś z gardła. Ben, oczywiście- najbardziej szarmancki facet jakiego nosiła matka Ziemia, od razu rzucił się by mi pomóc. No ale kochanie moje trochę przesadziło... Ten to ma przyłożenie, słowo daję. Jak mnie nie zdzielił w plecy, to myślałam, że wraz z kością, to płuca wypluję.
-Oj przepraszam rybko...- zawahał się- Eee sorry, rybka to chyba formułowanie nie ma miejscu teraz za bardzo. Wybacz, nie sądziłem, że uderzę tak mocno...
Z pięć minut minęło zanim zdołałam opanować napad kaszlu i uspokoić oddech i samą siebie. Wten podeszła do mnie Buba, chyba też z zamiarem poklepywania. No jak mnie wszyscy kochają to nie pojęte po prostu. Jestem wzruszona ale musiałam odmówić kolejnego przyłożenia o mocy całkiem zapewnie przyzwoitej.
-Dzięki Bubuś, kochana moja ale już ok... Ekhm,ekhm, ekhm... Serio, już po wszystkim- powiedziałam, kiedy zaczęła zaglądać mi głęboko w oczy.
-Na pewno? Nie wyglądasz najlepiej...- powiedziała, wciąż się na mnie dziwnie patrząc.
-Tak, to tylko ość nie schizofrenia paranoidalna- dodałam, uśmiechając i z pewnym oporem powróciłam do kolacji, a Ben kontynuował swoja mrożącą krew w żyłach historię.
-Mówię Ci, ta gadzina chciała mnie pożreć żywcem. Ooo tyle (bardzo malutko, jak pokazywał palcami) brakowało bym wpadł do rzeczki i zakończył tą wspaniałą walkę swój żywoty na tej ziemi... - powiedział z przejęciem. Ależ z niego heros, biedna ryba nie miała szans. Miała pecha trafić na najwytrawniejszego myśliwego w okolicy. A jak Ben się na coś zawziął, to nie zmiłuj. Uparciuch mój kochany!
Posiedzieliśmy jeszcze z godzinę przy ognisku, aż poszliśmy w końcu spać. Czekała mnie pierwsza w życiu noc pod gołym niebem. Położyliśmy się na kocach koło ogniska, wciąż jeszcze rozmawiając o pierdolotach jak to zawsze kiedy nie ma ciekawszego tematu.
- Jak sądzicie... Czy jesteśmy sami we wszechświecie? - zapytał Jack.
- Ty to masz problemy...- powiedział Will, przewracając się na bok ,twarzą do ogniska.
-No ale co... Cały ten kosmos, tyle nieskończonej przestrzeni, tyle planet i gwiazd, a w tym wszystkim tylko my?- ciągnął Jack, nie dając za wygraną.
-Ja tam sądzę, że coś tam jest... Jakieś ameby czy inne pierwotniaki. Za miliard lat wyewoluują jak my i też powstaną z nich takie pasożyty jak ludzie- powiedziałam, zerkając na leżącego obok mnie Ben'a. Popatrzył na mnie i uśmiechnął się szeroko. Nie no... Jak mógł! Teraz to na pewno nie zasnę. A nic innego nie próbowałam robić od godziny,a zamiast leżeć na Benie lub pod Ben'em, leżałam chyba na polu szyszek kurde... Zamiast miłosnych uniesień- szyszki pod każdym calem mojego ciała. Zgłoszę reklamację do Aslana. Miało być fiku-miku, a jestem szyszkowa mordęga.
Jack mówił jeszcze przez jakieś półgodziny aż tym gadaniem wszystkich uśpił i nici konwersacji o życiu pozaziemskim, więc chcąc- nie chcąc musiał zasnąć. Ja zaś tej nocy miałam po raz pierwszy koszmar z Ben'em z roli głównej i choć trwał bardzo krótko, to było to po prostu okropne. Byliśmy w bardzo hmm... bliskiej sytuacji, aż tu nagle córka Ramandu wskakuje do pokoju przez okno i porywana mi Ben'a, no to było straszne. Obudziłam się z krzykiem i cała zlana potem. Na szczęście nikogo nie obudziłam... A mi przed oczami jeszcze majaczyła straszna postać tej wywłoki ubranej na czarno, z trupio-białą twarzą. Brrrr coś okropnego. Ale Ben cały i zdrowy leżał tuż obok mnie pogrążony w głębokim śnie. W końcu i ja zasnęłam spokojnym już snem, delikatnie i ukradkiem ściskając w swojej dłoni dłoń Ben'a.
Następnego ranka wszyscy wstawiliśmy bardzo wcześnie i niedługo potem wszyscy byliśmy już gotowi do drogi. Wsiedliśmy niezwłocznie na konie i ruszyliśmy dalej w drogę mijać po drodze niezwykle różnorodne krajobrazy, a że była pełnia lata, Narnia rozkwitała kwiatami o najróżniejszych barwach, wiatr otaczał zapachy o których nawet nie mogłam śnić bo były takie słodkie i niepowtarzalne.
Po jakieś godzinie nagle zatrzymaliśmy się. Ze strachem spojrzałyśmy na Jack'a, Ben'a, Will'a, Annę, Georgie i Sknadara, którzy jechali na przedzie, prowadząc nas do celu.
-Co się stało?- zapytała Muffinka, zjawiając się teraz przy mojej lewej stronie. Spojrzała na mnie ale ja pokręciłam przecząco głową bo też nie wiedziałam o co chodzi. Wtedy odezwał się Skandar:
-Jesteśmy na miejscu... To tu mieszka wiedźma Ramandura.
Naszym oczom ukazał się straszny, a zarazem imponujący widok. Oto przed nami rozpościerała się ogromna dolina skąpana w dziwnym mroku, a przecież był środek letniego dnia. Pośrodku tego mrocznego i nieprzyjaznego miejsca stał na lekkim wzniesieniu średniej wielkości zamek. Był zupełnie czarny, z licznymi wieżyczkami i basztami. Tu i ówdzie z okien wydobywało się światło.
Czekanie i patrzenie na ten niezbyt zachęcający widok wcale nie sprawi, że Szalona znowu będzie z nami. Powoli więc, by nie narobić nawet najmniejszego hałasu, zaczęliśmy zbliżać się do ponurego zamczyska wiedźmy Ramandury. Kiedy wkroczyliśmy na tą rozległą równin uderzył nas komplet brak roślin, drzew czy choćby najmniejszych zwierząt. Było tu tak przeraźliwie zimno i pusto, przez co to miejsce wydawało się jeszcze bardziej straszne i nieprzystępne. Było to ostatnie miejsce w jakim jakikolwiek człowiek na ziemi chciałby się znaleźć ale my nie mieliśmy odwrotu, bo najważniejszym było odnaleźć koleżankę i dać porządnie w ciry tej czarno magicznej bździągwie. Nie zadziera się z Barniankami, to wie każde dziecko.
Po pół godzinnym marszu znaleźliśmy się niedaleko wejścia do zamku. Zsiedliśmy z koni i uwiązaliśmy je przy rosnących nieopodal konarach drzew. Powoli i ukradkiem zaczęliśmy zbliżać się do zamkowych wrót, które były lekko otwarte. Spojrzeliśmy po sobie i jedno po drugim weszliśmy przez uchylone wrota do środka zamku.
Wewnątrz panował półmrok, co niegdzie rozświetlany pochodniami. Pośrodku była wielka sala, wykonana z czarnego marmuru. U wzniesienia górował ogromny tron wykonany z jakieś ciemnego kryształu. W miarę naszych kolejnych kroków coraz głośniej biły nasze serca, niemalże czułam jak szybko i niespokojnie bije serce Ben' a, który szedł tuż obok mnie.
Obok tronu, po obu jego stronach wiodły na górę misternie wykute w żelazne schody. Stanęliśmy pośrodku, zupełnie nie wiedząc dokąd teraz skierować nasze kroki, Szalona mogła być przecież wszędzie. „No to mamy dylemat? W te czy we wte?" - pomyślałam, a Jack zdawał się czytać w moich myślach. Wtedy na przed nas wyszła Juliet i powiedziała:
- Rozumiem, że nikt nie wziął gpsa? Albo coś takiego?
Wten odezwała się Irethi.
-A ja mam! Tym razem wzięłam!- powiedziała uradowana, wyciągając z torebki sprzęt- Tyle, że... No nie mam tu mapy Narni... Noż kurde!!!
Buba podeszła do Juliet i powiedziała do nas:
- Oj dzieci, dzieci! Przecież to można było przewidzieć, że żaden gps tu nie zadziała, chyba są tu jakieś magiczne zakłócenia. Ja proponuję stary ale wypróbowany sposób!
Ciekawa byłam wielce jaki toż sposób wymyśliła koleżanka Buba, a sądząc po mnie było jej do śmiechu bo my nie mieliśmy pojęcia o co może jej chodzić. Zdaje się, że o coś oczywistego ale przecież wiadomo, że najciemniej jest pod świeczką albo latarnią przy drodze tranzytowej na wschód, na Rosję, Ukrainę albo w innych stepach szerokich.
- No dobra- powiedziała Buba, najwyraźniej uznając, że już koniec tej zabawy w kalambury i zaczęła machać ręką a to lewo, a to w prawo, mówiąc:
- Entliczek, pętliczek, czerwony stoliczek, na kogo wypadnie na tego bęc!- no i bęcnęło na prawo. Noż to taka filozofia, że nawet gps z mapą Narnii by tego nie wymyślił. A Buba wymyśliła- to się nazywa umysł ścisły.
-Entliczek...?- zaczął pytająco Ben i popatrzył na mnie.
Wzruszyłam ramionami i powiedziałam:
-Nawet nie pytaj...
Tak więc zaczęliśmy wchodzić po ostrych i stromych schodach wiodących na górę. Po krótkiej wędrówce znaleźliśmy się na pierwszym piętrze. Żadne z nas nie miało zielonego pojęcia co teraz począć. Zamek był dość duży, a ogromna ilość pokoi i najróżniejszych przejść wcale nie ułatwiała sprawy, w dodatku nie mieliśmy pojęcia ile mamy czas, czy zaraz ktoś nas nie przyłapie. Cisza była tu absolutna... Nawet nasze oddechy było słychać całkiem nieźle. Wtedy nagle usłyszałam coś jakby świst, czyjś, zdaję się, słaby ale miarowy oddech. Zatrzymałam ręką Bubę, która szła za mną.
-Cicho.... Coś słyszę- wyszeptałam, a wszyscy stanęli jakby poraził ich prąd. Podeszłam do drzwi z których wydobywał się ten nieznany cichy dźwięk. Już chciałam otworzyć te drzwi, kiedy powstrzymał mnie od tego Ben. Kiwnął na mnie przecząco głową i sam podszedł bliżej by otworzyć drzwi. Powoli wchodził do środka, rozglądając się po pokoju. Odwrócił głowę do nas i dal znać, że możemy iść za nim.
Weszliśmy do małego pokoju, bardzo skąpo urządzonego. Właściwie nie było tu nic, jedyne okno w tym pomieszczeniu było małe,a w nim kraty... Kamienne ściany nadawały surowy ton temu miejscu, a przeraźliwe zimno potęgowało to wrażenie.
Znowu usłyszeliśmy ciche westchnięcie i wtedy dopiero dostrzegliśmy, że nie jesteśmy tu sami... Po drugiej stronie pokoju, za drzwiami na posłaniu z siana leżała Szalona. Skulona od okropnego zimna leżała, niemalże przytulona do i tak zimnej ściany. Ben czym prędzej podbiegł do niej, a my za nim. Jack nadal stał w drzwiach, stojąc na czatach.
Ben delikatnie potrząsnął Szaloną, by ją obudzić. Nie wyglądała najlepiej, a dodatku nie budziła się.
-Szalona....Obudź się, to my... Przyszliśmy po Ciebie!- mówił Ben nadal nią lekko szturchając ale nic z tego, bo nadal spała. Ben odwrócił się do nas mówiąc:
-Co jej jest? Czemu się nie budzi?
Podeszłam do niego i uklęknęłam przy Szalonej. Jej serce biło, puls też... Wolno ale jednak. Była przemarznięta do szpiku kości.
-Może co czary? Może wiedźma ją zaczarowała?- zapytał William, patrząc na Szaloną z niepokojem.
Ben delikatnie wziął ją na ręce i powiedział do nas:
- Zabieramy ją stąd.
-Jasne... Ale jak ją odczarujemy?- zapytała rozsądnie Buba.
-Potem się będziemy o to martwić, najpierw musimy ją skąd zabrać- powiedziałam, podchodząc do Jack'a , tak jak on rozglądając się po korytarzu- Szybko, idziemy!
Czym prędzej, nie robiąc przy tym hałasu zaczęliśmy schodzić po stromych schodach. „Coś za dobrze nam to szło"- pomyślałam i rzeczywiście... Gdy tylko zeszliśmy na dół, na tronie siedziała wiedźma Ramandura. Na nasz widok powstała z tronu i zrobiła parę kroków w naszą stronę. Brzydka była jak deszczowa noc listopadowa. A czy ta szmata, którą miała na sobie, to sukienka? Aha... Ciekawa ta współczesna awangardowa moda, nie powiem. Nawet Ben, który martwił się teraz tylko o Szaloną skrzywił się na jej widok. No i jeszcze ta flądra, co sto lat wody na oczy nie widziała, zaczęła się do nas uśmiechać... No co za bezczelna małpa! Nie wytrzymałam i zrobiłam krok w jej stronę. Buba przytrzymała mnie za rękę, chcąc mnie najwyraźniej powstrzymać przed zrobieniem jakieś głupoty. A ja właśnie na głupotę miałam ochotę, ta czarna od brudu gęba nie będzie się tu do nas szczerzyć.
- Wiedziałam, że po nią wyruszycie w akcję ratunkową. Jacy Wy ludzie jesteście słabi. Kierują Wami emocje, a nie rozsądek. No i po co to całe poświęcenie i narażanie życia, skoro zaraz wszyscy podzielicie jej los?- zapytała.
No a we mnie to aż się gotowało po prostu, zaraz kipieć będę słowo daję.
- Co jej zrobiłaś, małpiszonie wstręty?! Odczaruj ją bo jak Cię dorwę, jak Cię wymłócę, to Cię nawet sam diabeł nie pozna!!!- krzyknęłam, ledwo nas sobą panując.
- Hahahaha!- zaśmiała się na moje słowa, po czym zrobiła ku nam kolejny krok, aż Ben nadal trzymając w ramionach Szaloną cofnął się o krok- Myślisz, że się Ciebie boję? Nie bądź śmieszna... A co do Waszej koleżanki. To już niedługo jej i tak słabe serce przestanie bić. A z Wami mogę rozprawić się już teraz!
Zrobiła ku nam kilka szybkich kroków, wyciągając przy tym swoją różdżkę. Wyszczerzyła swe okropne, spróchniałe zębiska.
Wtedy Jack wybiegł i stanął między nią, a Ben'em .
-Nie, Jack!- krzyknęła Kinnes, kompletnie przerażona.
Ramandura podniosła do góry różdżkę i powiedziała:
-Aminuciprius!
Biały strumień światła, który wystrzelił z różdżki, o mały włos, a by zranił Jack' a, który przeturlał się teraz po podłodze po czym wstał.
- Możecie się rzucać i walczyć ale nic z tego, ona i tak umrze... Ben, lepiej podaj się od razu i połóż się dobrowolnie na łożu śmierci zamiast niej. Przecież sam dobrze wiesz, że to nie o nią chodzi. Chyba nie chcesz ryzykować jej życiem, które teraz masz w rękach?
„O co tu chodzi?"- zapytałam się w myślach. Ben cofnął się znów o krok.
- Nie... - powiedział, cały się trzęsąc ze strach ale jego głos był pewny i stanowczy.
-O co tu chodzi?!- zapytała głośno Dea.
Ramandura znowu zaśmiała się głośno, wyraźnie kpiąc sobie z Ben'a.
-Nie powiedziałeś im? Wiodłeś ich tu jak owieczki na rzeź bez ani krztyny prawdy? Jak można być takim hipokrytą?- zapytała.
- Ben... Powiedz, o co jej chodzi?- zapytałam się go, kładąc mu rękę na ramieniu. Spojrzał na mnie ale nie było już w jego oczach strachu, raczej upór i determinacja.
-Jeśli ja zginę, w przyszłości Kaspian nigdy się nie urodzi... A wtedy zgodnie z pradawną legendą, ona zostanie królową Narnii, a kraj zapadnie się w nicość-powiedział Ben, patrząc teraz na Szaloną, która ku mojemu zdziwieniu zaczęła nabierać kolorów, a stróżki potu spływały jej z czoła. Najwyraźniej czary wiedźmy powoli zaczynały tracić swą moc.
-Ale...- zaczęła Muffinka, ale przerwałam jej.
- To Ty będziesz tu zdychać, nikt inny! Twoje czary zaczynają tracić swą moc! A jeśli myślisz, że pozwoli skrzywdzić Ci Szaloną czy Ben'a, toś chyba przedawkowała codzienną dawkę eliksiru na rozstępy!
Bez zastanowienia podbiegłam do niej i zdzieliłam torbą w łepetynę. Ta, kompletnie zaskoczona w ogóle nie zareagowała. Zatoczyła się na podłogę, upuszczając przy tym swoją różdżkę. Przechwycił ją Jack i wycelował w wiedźmę. Ta, wciąż leżąc otumaniona na podłodze, powiedziała:
-Odłóż ten patyczek dziecko, bo sobie kuku w paluszek zrobisz...
-Jack! - krzyknęła Irethi.
Jack spojrzał na nią i powiedział:
-Niech Cię piekło pochłonie!!!
I wtedy z różdżki wystrzelił gęsty słup ognia, trafiając prosto w wiedźmę. Ta stanęła w płomieniach i zaczęła krzyczeć w niebogłosy, po chwili zostały z niej tylko nadpalone skrawki materiału i popiół. Spojrzeliśmy po sobie, zaskoczenia takim obrotem spraw ale nie było czasu na dyskusję bo zewsząd zaczynały zbiegać się zamkowe straże: gobliny, karły i inne monstra. Było ich coraz więcej i powili zaczynali nas otaczać.
Chwyciłam za pochodnię osadzonej przy jednym z łuków i zaczęłam nią machać, próbując odstraszyć nadciągającą szarżę wroga.
-Jack? Znasz jeszcze jakieś inne zaklęcia?- krzyknęłam.
-Eee chwilowo nic nie przychodzi mi do głowy...- odparł, strzelając kopniaka jakiemuś wyjątkowo szpetnemu goblinowi. Ledwie zdążył odepchnąć jednego przeciwnika, już następny przystąpił do ataku, skacząc mu na plecy. Jedną ręką karł trzymał się szyi, a w drugiej trzymał długi sztylet i teraz chciał zadźgać nim Jack'a, wtedy Ben zaszedł go od tyłu i walnął jakimś badylem w głowę aż ten stracił przytomność i spadł. Irethi stała teraz przy Szalonej i jej doglądała, w porę jednak zauważyła atakującego o tyłu minotaura. Podniosła z ziemi porzucony miecz i ugodziła nim minotaura w brzuch.
Niemal godzinę zmagaliśmy się z przeciwnikami ale w końcu udało nam się zwyciężyć, choć niektórzy z nas ponieśli rany, na szczęście były to tylko powierzchowne zadrapania i rozcięcia.
Wybiegliśmy czym prędzej z zamku, w pośpiechu dosiadając konie. Razem z Deą pomogłam Ben'owi umieścić wciąż nieprzytomną Szaloną na koniu, poczym wsiadł na niego Ben.
Narzuciliśmy biegowi szybkie tempo by jak najprędzej wydostać się z tego nie przyjaznego miejsca. Nie oglądaliśmy się za siebie ale sądząc po odgłosach, byliśmy ścigani. W pewnym momencie znaleźliśmy się na rozstaju dróg, wtedy nagle zatrzymał się Jack.
- Mam pomysł. Ben, Ty z dziewczynami uciekajcie do zamku, ja z William'em, Anną i Skandarem zajmiemy się nimi- powiedział, patrząc na brata, a następnie zbliżył się do Kinnes, pochylił się w jej kierunku i ku naszemu szczeremu zdziwieniu, pocałował. Nawet ona była w lekkim szoku. Ale że nam się z lekka śpieszyło, Skandar musiał przerwać im te amory, no cóż: life is brutal.
-Chce Wam pomóc!- zbuntował się Ben.
William pokręcił przecząco głową i powiedział:
- Jeśli i Tobie coś się stanie, wszystkie nasze wysiłki może szlag trafić, za dużo od tego zależy, Ben. Poza tym, musisz ją jak najszybciej sprowadzić do zamku, tam się zajmą nią nasi medycy i magowie. Już! Ruszajcie!
-Bądźcie ostrożni!- powiedziałam.
-Nie martwcie się o nas! Uciekajcie, szybko!- krzyknęła Anna.
Nieprzyjaciele już się do nas zbliżali i nie było już czasu na dyskusje. Spięliśmy wodze i ruszyliśmy dalej, pozostawiając Jack'a i resztę. Puściliśmy się galopem dalej w leśną drogę, coraz bardziej oddalając się od reszty naszych towarzyszy. Uciekaliśmy tak z godzinę, ciągle tym samym, szybkim tempem. W końcu dotarliśmy do zamku Kair- Parawel, w pośpiechu zeskakując z koni pośrodku brukowego dziedzińca. Czym prędzej Ben zaniósł Szaloną do wnętrza zamku, my za nim. Po drodze zbierała się wokół nas służba.
-Niech ktoś sprawdzi tu maga!- krzyknęła Buba, otwierając Ben' owi drzwi do komnaty Szalonej. Wniósł ją do środka i ostrożnie położył na łóżku i przykrył kołdrą. Wtedy zjawił się służba z szatami i ręcznikami, potem do komnaty wszedł nadworny magik Wincenty.
Służba wykąpała Szaloną, a potem wszedł do niej Wincenty i zaczął ją badać. Potem znowu weszliśmy do jej komnaty, a ona znowu leżała, wciąż nieprzytomna Szalona. Na szczęście zaczęła nabierać na twarzy kolorów, jednak wciąż nie odzyskiwała przytomności.
- No i co z nią? Wydobrzeje? -zapytała Aniula. Wszyscy przytaknęliśmy i czekaliśmy aż Wincenty coś powie.
-Nie jest dobrze... Wprawie odzyskała trochę sił bo nie jest już w zasięgu działania złych czarów moi drodzy ale to za mało by przełamać moc zaklęcia jakie nałożyła na nią wiedźma Ramandura- powiedział mędrzec do nas, a jego zmartwiony wzrok sprawiał, że czułam się tak jakby oddala się od nas ostatnia nadzieja. Czyżbyśmy przeszli przez to wszystko na darmo?
-I nic się nie da zrobić?- zapytał Ben.
- Można, ale... Nie wiem czy jest taka możliwość w tej chwili Panie- odparł Wincenty, poklepując Ben'a po ramieniu. Ten spojrzał na niego wzrokiem, w którym tliła się jak płomyk, ostatnia iskierka nadziei, która za nic nie chciała nas opuścić. Trzymaliśmy się wszyscy tej ostatniej deski ratunku, bo nie dopuszczaliśmy do siebie innej alternatywny jak tylko tej, że Szalona tylko napędzi nam strachu i zaraz się obudzi znów zamęczając Ben'a spojrzeniami pełnymi namiętności. No już zniosę nawet ot byle znów była cała i zdrowa.
-Tylko miłość może pokonać śmierć, najjaśniejszy Panie- odparł Wincenty. Ben posmutniał i usiadł na ławce stojącej przy ścianie. Nie znał żadnego faceta, który by się kwalifikował na lubego Szalonej, za to mi zaświeciła się lampka w głowie.
- No to wszystko jasne!- powiedziałam z uśmiechem, a reszta moich towarzyszy spojrzała na mnie zaskoczona. Ben powstał i zapytał i podchodząc do mnie, zapytał:
-Co masz na myśli?-
- Oj Ty mój głuptasie kochany... Jacy Wy faceci jesteście momentami ślepi, to aż to o pomstę do nieba woła. Zastanów się dobrze: kogo Szalona uważa za najcudowniejszego faceta na świecie? Kogo kocha bezgranicznie?- zapytałam, a stojąca obok mnie Irethi już znała odpowiedź na te pytania. Uśmiechnęła się szeroko i powiedziała:
-A no tak... Przecież to takie oczywiste! Przecież to Ty Ben!
Ben wydawał się kompletnie zaskoczony i spłonął rumieńcem i teraz barwy jego twarzy były łudząco podobne do barw zachodzącego słońca. Naprawdę nie wiedział? Noż to naprawdę byłam teraz w szoku. Przecież to chyba już z kilometra można było dostrzec, a ten nie wiedział. Miliony mężczyzn na świecie chciało by mieć taki sam własny prywatny haremik, a on tu nic nie wiedział. A może i to dobrze, jeszcze by mu się od tej dumy i szczęścia w głowie poprzewracało.
-Czyli teraz powinienem tam pójść i cio...?- zapytał Ben, patrząc na mnie. Nie wiedzieć czemu, patrzył właśnie na mnie, a mi się zrobiło piekielnie gorąco. Uff, niech ktoś otworzy okno! A niech to- już jest otwarte...
-Wystarczy jak ją pocałujesz, Ben- powiedziała Muffinka, chichocząc jak reszta dziewczyn. Ja też z trudem dusiłam śmiech. Ale my jesteśmy wredne- tu koleżanka leży na łożu śmierci, a nam na śmichy-chichy zebrało ale ni jak nie dało się z tym walczyć, kiedy Ben robił teraz takie miny, że śmiech był jedynym ratunkiem żebyśmy i my nie pomarły-ze śmiechu dla odmiany.
Ben znowu się na mnie spojrzał.
-I nic nie masz naprzeciwko?- zapytał.
Dziewczyny spojrzały na mnie, zaskoczone, a ja to co? Wiedząca o co chodzi? No dobra, co najwyżej jestem „domyślająca się o co może chodzić" (z dużym naciskiem na „może").
-No coś Ty... Jasne, że nie mam. Zresztą możesz całować kogo chcesz, mi tak obiektywnie mówiąc nic do tego. Idź i całuj, my tu sobie poczekamy. Jakiejś kawki sobie zaparzymy albo coś- odparłam.
- No to do boju, Ben! Wiesz co i jak?- zapytała Buba.
-Wiem, wiem. Dobra, mam tylko nadzieje, że zrobię jej dobrze...- i tu przerwał bośmy wybuchnęły takim śmiechem, że nie dało rady go powstrzymać.
-No wiecie co...- pokręcił Ben głową i wszedł do komnaty Szalonej, zostawiając nas same na korytarzu, bo Wincenty wszedł za Ben' em do środka. Czekałyśmy niecierpliwie na zewnątrz, ściskając kciuki za powodzenie całej tej całuśnej akcji.
Minęło może jakieś pięć minut, kiedy z komnaty wyszedł Ben, a twarz miał całą w wściekle czerwonej szmince. Chyba się udało, wnioskując po uśmiechniętej od ucha do ucha buzi Ben'a. Widać, że Szalona też nie najgorzej całuje skoro Ben też taki zadowolony. A nie jestem zazdrosna wcale! To był stan wyższej konieczności i chyba gdzieś tam było tłustym wzrokiem zapisane, że Ben'em mamy się dzielić. Muszę stanowczo wiedzieć na drugi raz co podpisuję...
-Chyba wydobrzeje... W każdym razie (tu zakręcił szyją zgrabne półkole) musi teraz odpoczywać ale do kolacji powinna już czuć się dobrze. Prześpi się teraz, a potem zje z nami- powiedział Ben, ocierając twarz ze szminki. Myśmy jednak nie chciały czekać i od razu wbiegłyśmy do pokoju, gdzie na łożu ciągle leżała Szalona ale już w o wiele lepszym stanie. Baa! Nawet rumieńce miała na całej twarzy. Podbiegłyśmy do jej łóżka czym prędzej by ją uściskać. Mimo ogólnych zadrapań i paru sińców tu i ówdzie wyglądała całkiem dobrze. A jak się ucieszyła na nasz widok, pewnie nie tak jak na widok Ben' a ale to zawsze coś. Grunt, że wróciła do nas cała i zdrowa.
-Tak się bałyśmy!- krzyknęła Muffinka- Odchodziliśmy od zmysłów.
-No właśnie... Ty nam więcej takich numerów nie rób, bo wszyscy padniemy na zawał albo inną rzeżączkę! - dopowiedziała Dea.
-Dziękuję... Ale Dea... Rzeżączka to choroba przenoszona drogą eeee... kontaktową... Nie ważne! Jeju jak się cieszę, że znowu jak widzę! Myślałam, że już do końca życia będę musiała oglądać tą mendę, a Was już nigdy... Dziękuję za pomoc, naprawdę... Nie jestem w stanie powiedzieć Wam jak bardzo jestem Wam wdzięczna!- powiedziała Szalona, przytulając Irethi, która położyła się po jej prawej stronie.
Wtedy do pokoju wszedł Will z resztą swojej ekipy, która została by walczyć z goniącym nas pościgiem. Też podeszli do łóżka, a Szalona wyściskała ich w podziękowaniu za całe ich poświęcenie. Na końcu do środka wszedł Ben i oparł się o kolumnę baldachimu wiszącego nad łóżkiem. Również był uradowany, że wreszcie jesteśmy cali i zdrowi w komplecie.
- Też się cieszymy, że już po wszystkim, że jesteś z nami cała i zdrowa... Nie darowalibyśmy sobie, gdyby coś Ci się stało. Tak się martwiliśmy- powiedział Ben, a Jack mu przytaknął.
-Racja... Napędziłaś nam strachu, kobieto!
-No dobra, koniec tego dobrego. Szalona musi odpoczywać- powiedziałam, a reszta się z tym od razu zgodziła.
- Tak jest, a poza tym mamy gościa-powiedział Will- Aslan zaszczycił nas swoją obecnością.
Szalona zaś na to:
-No tak, ten to się zawsze zjawia jak jest już o herbacie.
Wyszliśmy wszyscy z komnaty i podążyliśmy do swoich pokoi zażyć kąpieli i trochę odpocząć przed kolacją. Z okazji szczęśliwego zakończenia naszej akcji ratunkowej będzie zorganizowana imprezka na cześć Szalonej. Ta się uprała i nie chciała leżeć w łóżku, więc Wincenty zapodał jej jakiegoś wzmacniającego wywaru i ostatecznie Szalona dołączyła do nas, kiedy wybraliśmy się do zamkowego ogrodu by pobawić się w ciu- ciu babkę. Ale Ben zabronił jej zabawy z nami by się za nadto nie sforsowała. Ta zmarkotniała i usiadła na trawie. Po chwili dołączyłam do niej bo Ben (który teraz robił za babkę) wymacał mnie pod jakimś krzakiem.
- Patrz Ty na niego... -powiedziała Szalona, wskazując na Ben'a.
-Cały czas na niego patrzę - przerwałam jej.
-Hahaha... Nie no, chodzi mi o to, że ledwie raz mnie pocałował, a już się rządzi.
- Taak... Ja mam z nim taki sam problem. Ale już ja go przekonam do partnerskiego związku- powiedziałam wpatrując się z rozbawieniem jak Ben ściga Bubę i wpada w sadzawkę.
Niedługo potem wybraliśmy się na kolację. Szłam ostatnia za wszystkimi i po chwili podszedł do mnie Ben.
-Mam sprawę, możemy pogadać w cztery oczy?- zapytał.
Uj... Serce podskoczyło mi do gardła na myśl o sam na sam z Ben' em ale uznałam, że nie będzie żadnego rzucania się na chłopaka, choć fakt, że był przemoczony do suchej nitki wcale nie pomagał, a wręcz przeciwnie- wybitnie przeszkadzał w powściągnięciu niskich żądzy mych. Jednak postanowiłam, że choćby nie wiem jak mi ręce latały powstrzymam się od akcji bezpośrednich, przynajmniej do momentu, aż Ben powie o co mu chodzi.
Znaleźliśmy się w małej biblioteczce, w której oprócz licznych półek z książkami były też różne magiczne instrumenty i mapy. Ben poprosił mnie żebym usidła na krześle, które stało nieopodal. Ja jednak wolałam postać, więc i on też nie usiadł. Popatrzył na mnie dziwnym wzrokiem, po czym podszedł do znajdującego się w głębi pomieszczenia biurka i zaczął bawić się dużym, starym globusem. W końcu, kiedy ja już miałam coś powiedzieć pierwsza by przerwać tą krępującą ciszę, on zdecydował się jednak na to by przemówić jako pierwszy. Zwrócił się do mnie niepewnym i trzęsącym się głosem:
- Nie było ani czasu, ani okoliczności by o tym porozmawiać, a czuję, że nie powinienem dłużej czekać-wziął głęboki oddech i ciągnął dalej- Chcę Ci powiedzieć, że coś poczułem do Ciebie. Nie chcę tego nazywać bo wolę Ci to udowodnić.
-Nic nie musisz mówić. Na słowa przyjdzie jeszcze czas, o ile będziemy mieli jeszcze dla siebie czas- odparłam. Nie wiem skąd brałam siły by być taka opanowana jak teraz. Chłopak z plakatu „Księcia Kaspiana" mówi, że mnie kocha, a ja nawet nie mam ataku paniki. Ale jestem dzielna!
-Możemy mieć więcej, jeśli chcesz -powiedział Ben i wreszcie się uśmiechnął. A ja to już chcę wszystkiego, skoro on się uśmiecha właśnie TAK- Jutro wracamy do domu, tzn. do naszego świata i wtedy Ty wraz z dziewczynami wrócicie do siebie. Chciałbym jednak żebyś przemyślała propozycję... Jeju... Chciałbym, żebyś pomyślała... Bo chciałabym, żebyś została ze mną.
No wydukał w końcu, a ja jednak postanowiłam jednak usiąść, a w sumie, to i tak nie miałam wyboru, bo jak usłyszałam po co ta konspiracyjna rozmowa w małej biblioteczce, nogi same się pode mną ugięły. No to już po mnie-dziewczyny mnie zabiją za to, że uwiodłam im Ben'a. Nawet nie wiem jak, ale jednak.
On spojrzał na mnie z niepokojem i zrobił parę kroków w moją stronę.
-Wszystko ok.? Zbladłaś... Powiedziałem coś nie tak? -zapytał.
-Usiądź tu- poprosiłam, wskazując na krzesło obok mojego. On od razu usiadł i spojrzał, ciągle zaniepokojony.
- Wszystko w porządku, tylko mnie zaskoczyłeś- wyszeptałam, próbując uspokoić niespokojne kołatanie serca.
Ben spojrzał się na swoje ręce, jakby szukał tam jakiejś podpowiedzi, słów, których teraz szukał ale nie mógł znaleźć.
- Zamieszkałabyś ze mną w Anglii... Już skończyłaś szkołę, więc na pewno jakoś dasz sobie radę. Pomogę Ci. Albo jak chcesz, na razie, jeśli w ogóle się zgodzisz oczywiście, zamieszkamy osobno, nie będzie problemu ze znalezieniem mieszkania... Co do całej...
- Ok...- powiedziałam, przerywając mu. On spojrzał na mnie kompletnie zaskoczony.
-Jesteś pewna?- zapytał, powstając z krzesła. Ja też wstałam, podeszłam do niego i wtuliłam się w niego najmocniej jak tylko potrafiłam.
-Nie zadawaj głupich pytań, tylko całuj!- powiedziałam, mrucząc mu w ucho. No i pocałował, co miał nie całować! A jak już pocałował, to od początku tego całowania do jego końca jakieś półgodziny minęło. Oderwało nas od siebie głośnie pukanie do drzwi. W takim razie chwilowo zawiesiliśmy czynienie tego czegoś o czym mówi się dopiero po dobranocce i podeszliśmy do drzwi, by je otworzyć i dołączyć do reszty naszych przyjaciół zmierzających na kolację. W drzwiach stał Skandar.
-Wszystko ok? - zapytał, patrząc na nas podejrzanie, bo oboje mieliśmy wściekle czerwone twarze , spocone ręce, suszę w gardłach i ciśnienie ok. 200.
-Jak najbardziej, wszystko jest w porządku- odpowiedział Ben, spoglądając na mnie oczami, które świeciły teraz jaśniej niż słońce nad Toskanią.
Poszliśmy więc za Skandarem do sali balowej, ukradkiem trzymając się za ręce. Weszliśmy do sali oświetlonej blaskiem tysięcy świec. Już grała muzyka, na stołach już znajdowały się najrozmaitsze potrawy i drinki. Ach, woda też była. Jak się później dowiedziałam, Ben zarządził dla Skandara prohibicję i postawił przed nim same napoje niewyskokowe. W powietrzu latały elfy, grając na maleńkich harfach i unosił się jakiś złoto- srebrny pył. Po drugiej stronie sali, na podwyższeniu grała jakąś najęta na tą okazję kapela „The Niunieznajumynut", złożona z borsuk- klarnet, bas-faun, gitara elektryczna- Minotaur, gitara basowa- wyrośnięty królik. Za wokalistę robił centaur.
Kiedy przechodziliśmy obok stołu, do którego zmierzaliśmy z Ben' em i Skandar' em , Szalona wyłapała mój nieschodzący z twarzy uśmiech. Spojrzała podejrzliwym wzrokiem i puściła do nas oczko. Po chwili usiedliśmy obok nich i zaczęliśmy jeść, pić i rozmawiać o pierdołach. Po zaspokojeniu pierwszego głodu ruszyłam w Ben' em na parkiet w celu dzikich harców tanecznych. Na nic nie zdawały się moje uwagi, że mam dwie lewe nogi do tańca i tak Ben postawił na swoim. Tańczyliśmy i tańczyliśmy... Czego myślmy tej nocy nie zatańczyli, lepiej niech nikt mnie nie pyta, za dużo tego było o czym przypomniały mi zakwasy chyba w całym obolałym ciele.
Po godzinie zrobiliśmy sobie przerwę, by zatankować i naładować baterię jakiś jedzeniem. Ku mojej nieopisanej wręcz radości podali kebaby w ostrym sosie. Kiedy w końcu zabrałam się za jedzenie zagadnęła mnie Buba:
-Więc Ty z Ben' em teges- śmeges?
Spojrzałam na nią, czym prędzej przeżuwając jedzenie. To nie było pytanie z jej strony ale zwykłe stwierdzenie faktu.
-No tak... Właśnie ujawnił mi swe niecne plany co do mnie. Dobrze wiedzieć, że lada chwila przeprowadzam się do Londynu by z nim zamieszkać- odparłam, idąc za ciosem. Jak prawda, to prawda- nie będę moich kochanych dziewczyn oszukiwać.
Wiedziały już o tym wszystkie, więc przynajmniej punkt programu, mieliśmy z Ben 'em za sobą. One były na tyle cudowne, na ile mogłam się po nich spodziewać. Linczu nie będzie, uff!
-Nie miejcie nam tego za złe...- powiedziałam, patrząc dziewczynom prosto w oczy.
Irethi pokręciła głową, patrząc na mnie z rozbawieniem.
-Nie jesteśmy, przecież, na to się cały ten czas jaki tu spędziłyśmy, zanosiło. Te ukradkowe uśmieszki, jednoznaczne teksty... Romans wisiał w powietrzu jak przedwczesne wybory parlamentarne!- powiedziała, poczym wypiła do dna prawie cały kieliszek wina bułgarskiego- jak widać, mimo wszystko, ciężko by im było przyjąć taką wieść zupełnie na trzeźwo. Ja to rozumiem, ba! Na ich miejscu już dawno bym była pijana.
Jako, że nie miałam już siły na żadne tańce, Ben wziął w obroty dziewczyny, co przyjęły w wielką ochotą, a jak! W końcu, jak powiedziały: "Następna taka okazja, to chyba dopiero na Waszym weselu będzie!". Zanim zdążyłam zrobić na ten temat jakąś uwagę, Ben przytaknął, że oczywiście mają rację i zaczął kolejny maraton taneczny od Kinnes, która, ledwo co zdążyła się uwolnić od Jack'a.
Zabawa trwała do samego rana, a uwieńczyły ją najwspanialsze sztuczne ognie jakie widziałam. Na północy już słońce powoli wznosiło się na nieboskłon, a księżyc leniwie wraz z gwiazdami ustępowali jej miejsca. Zapatrywaliśmy się w ten niezwykły spektakl, kiedy pod jego koniec Ben wziął mnie na stronę i zanim dał mi takiego całusa, że mi szpilki pospadały, powiedział cicho w ucho: „Kocham Cię" .
Mimo, że tej nocy po raz pierwszy spałam w tym samym pokoju co Ben, przespałam jak zabita całą noc. Na zajutrz rano, a właściwie to było już około 3 po południu, zebraliśmy się na pożegnalnym obiedzie. Kiedy weszłam do jadalni, wszyscy już tam byli.
Kiedy usiadłam przy stole zabierając się za grzanki z miodem, w bok szturchnęła mnie lekko Szalona, a siedząca z mojej drugiej strony Buba od razu przeszła do konkretów:
-Jak było?- zapytała z żarliwą ciekawością.
No niestety, musiałam je wszystkie rozczarować, bo żadnego hardcoru nie było przecież ,a za to był porządny sen. Te wszystkie szumne historie o namiętnych romansach i nieprzespanych nocach to najzwyczajniej w świecie bujda. Normalny człowiek po takich harcach nie ma siły filiżanki z herbatą podnieść, a one tu się tego- co- tygryski- lubią-najbardziej spodziewały.
-Eee no nic- odparłam.
Dea była w szoku.
-Jak nic?
-No dajcie spokój, dziewczyny.... Uczucie- uczuciem ale myśmy oboje skonani byli-wyjaśniłam.
-Ach...- westchnęły wszystkie jak jeden mąż rozczarowane.
Dwie godziny później zebraliśmy się wszyscy w królewskim ogrodzie, nieopodal zamku. Podążyliśmy za Aslanem do ogrodowej sadzawki. Spojrzałam się dookoła szukając najbardziej prawdopodobnego miejsca, które mogłoby być magicznym przejściem do naszego świata. Ale niestety i tym razem, normalność nie miała nic wspólnego z rzeczywistością, bo żeby wrócić do domu, musieliśmy wejść do sadzawki.
Tak więc weszliśmy jedno po drugim w te błoto i zielsko licząc, że przynajmniej żadnej gadziny tu nie ma.
- Do zobaczenia, kochani!- powiedział Aslan. Cwaniak, nie wszedł z nami do sadzawki.
-Dziękujemy Aslanie... Mam nadzieje, że jeszcze się zobaczymy!- powiedział Ben.
-Ależ oczywiście, Ben. Narnianki by mnie ze skóry obdarły, gdybym nie pozwolił Ci tu wrócić- odparł Aslan.- Zamknijcie oczy, najmilsi.
Zamknęliśmy oczy, ściskając się mocno za ręce. Kocur dmuchnął na nas swym nieświeżym oddechem i coraz szybciej wirując wokół własnej osi, przenieśliśmy się do świata ludzi.
I znowu wylądowaliśmy na lotnisku Heathrow. Trochę mi się od tego wirowania w głowie zakręciło i na moment straciłam równowagę. W porę złapał mnie Ben.
- W porządku? -zapytał.
-Tak... Tak mnie tylko jakoś... Sponiewierało- odparłam, wciąż niezbyt pewna mojego kontaktu z podłożem.
-Za chwilę macie samolot do Warszawy, stamtąd Aslan już zorganizował dalszy transport- powiedział Jack, który właśnie poszedł sprawdzić godzinę odlotu naszego samolotu- I....- zawahał się poczym bez żadnych wstępów podszedł do Kinnes i ją pocałował. Ben uczynił ze mną to samo- najwyraźniej bezpośrednie przechodzenie do konkretów jest u nich rodzinne.
Ben, kiedy już mnie puścił, powiedział:
-Do zobaczenia! Jesteśmy w kontakcie, jakby co Saorise będzie dawał Wam znak co u nas.
No i zaczęliśmy się ściskać na ostatnie jak na razie dowidzenia. Po chwili chłopaki wsiedli do czekającej na nich taksówki, a my stałyśmy jeszcze z moment na parkingu, machając im na dowiedzenia.
Kiedy już zniknęli nam z pola widzenia, ruszyłyśmy w kierunku terminalu i wchodząc potem do samolotu, spojrzałyśmy po sobie z uśmiechem, który czaił się na ustach nas wszystkich. Nie potrzebne były słowa, skoro wszystkie rozumiałyśmy, że oto właśnie przeżyłyśmy kolejną i najwspanialszą przygodę swojego życia. Będzie o czym wspominać do końca świata.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Lily.
Uzależnienie od Bena



Dołączył: 27 Mar 2010
Posty: 2228
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/5
Skąd: niedaleko Krakowa

PostWysłany: Nie 22:43, 19 Gru 2010    Temat postu:

O Boże! Pamietam ze jak to czytałam to sikalam pod stołem!!!

O i tyle ludzikow! Dea! Irethi! Szkoda ze ich już nie ma.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Szalona46
Moderator
Moderator



Dołączył: 27 Mar 2010
Posty: 5889
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 16:06, 20 Gru 2010    Temat postu:

Haha. Tak sobie myślałam, czy dodasz to wspaniałe opowiadanie, Aguś xD.
Ohh. Stare, dobre czasy


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Shadow
Beno-Obsesja
Beno-Obsesja



Dołączył: 03 Lis 2010
Posty: 796
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Tokio/Wolsztyn/Londyn xD

PostWysłany: Pią 20:44, 24 Gru 2010    Temat postu:

Prezent Gwiazdkowy

"Opowieści z Kamino: Ben, klonerzy i cudowne święta"

21 grudnia, z inicjatywy mojej mamy, wybraliśmy się na klasową wycieczkę do Poznania. Byliśmy w teatrze na "Wigiliach Polskich".
Staliśmy sobie później koło jakiegoś budynku i czekaliśmy na autobus. Ja, Ola, Kiełba i reszta ludzi.
- Co to jest? – zapytała moja przyjaciółka ( Ola, jakby ktoś chciał wiedzieć ) wskazując na budynek.
- No zamek – odpowiedziała jej Kiełba. Ola spojrzała na nią jak na wariatkę.
- Ta, jasne, królowej Elżbiety.
- Pięćdziesiątej drugiej – odpowiedziałam z nienormalnym uśmiechem.
- Nie, setnej – Ola spojrzała na mnie poirytowana. – Ale tak na poważnie, Iza, co to jest?
- No budynek – odpowiedziałam z powagą.
- Tyle to ja wiem – moja przyjaciółka pokręciła głową, bolejąc nad moim rozsypującym się intelektem. – To tak, jakbym pytała się: Ile jest dwa razy dwa, a ty odpowiadałabyś: Cyfra.
- Suma – wtrąciła Kiełba.
Spojrzałam na nią rozbawiona. – E… Ale to iloraz.
Dziewczyny wybuchnęły śmiechem. Gdy się uspokoiły, dodałam:
- Ej, Kiełba, jak ty jesteś taka dobra z matmy i w ogóle, to ty może pójdziesz na fizyko matematykę i zostaniesz drugim Mickiewiczem?
Dwie dziewczyny stojące przed nami odwróciły się i spojrzały na mnie ze zdziwieniem.
-Fizyko matematykę? Chyba mat-fiz?
Ola i Kiełba wybuchnęły śmiechem, jednak szybko się uspokoiły.
- A Knollek jest na mat-fiz…
-A ja go ostatnio widziałam, wiesz?
- Ale kogo?
- No Knolla.
- Ale w sensie, że małego czy dużego?
- No dużego.
- Serio? I co? Gdzie? Jak?
- No szedł sobie w glanach, z gitarą na plecach i zielonym szalikiem…
-Zielonym? Jak słodko…
Spojrzałam na niebo. Ta część przedstawienia była mi doskonale znana i wcale mnie nie interesowała.

Otworzyłam oczy szeroko ze zdziwienia. Po niebie przesuwał się powoli czarny kształt.
Chwyciłam moją przyjaciółkę za łokieć. – Ola, patrz, co to?
- No co? – odpowiedziała niechętnie. Nie było dobrym pomysłem przerywanie jej rozmowy o chłopakach, ale nie miałam wyboru. Przecież to mogła być inwazja kosmitów.
- No tam, patrz – wskazałam ze zniecierpliwieniem w niebo.
Ola spojrzała we wskazanym przeze mnie kierunku. – Nie wiem, co za różnica.
Westchnęłam. Chyba nikogo oprócz mnie nie obchodziło, czy będzie inwazja czy nie.

Dwa dni później była Wigilia klasowa. Dwie i pół godziny siedzenia i słuchania muzyki z komórki. Totalna nuda.
W końcu wypuszczono nas ze szkoły. Mieliśmy iść na jasełka.
Nagle ciemny obiekt przysłonił słońce. Właściwie to słońca nie było widać, ale tak jakoś pociemniało, więc możne uznać, że zasłonił. Ze zdziwieniem zauważyłam, że jest to imperialny okręt flagowy. Już wiedziałam, co widziałam w Poznaniu.
Ze statku wyleciał niewielki czarny śmigacz i wylądował na boisku. Otwarto właz i wybiegł z niego Anakin.
Tak, prawdziwy Anakin Skywalker. Nie było mowy o pomyłce. Nie mógł to być nawet Hayden Christensen, choć wyglądał identycznie jak w trzeciej części SW. Nie wiem, skąd to wiedziałam. Po prostu czułam.
Rozejrzał się. Gdy mnie zobaczył, podbiegł do mnie.
Uszczypnęłam się trzy razy, no bo w końcu do trzech razy sztuka. Nie pomogło.
- Annie? – zapytałam bezsensownie. Jak zwykle z resztą.
Uśmiechnął się i skinął potakująco głową. – Iza? Znaczy się Shadow?
Zamrugałam z niedowierzaniem, ale potwierdziłam.
- Sorry, ale musiałem się upewnić. Nie mogłem wziąć niewłaściwej osoby – wyjaśnił przepraszająco, jakby to, że nie był pewien, czy ja to ja, było czymś godnym potępienia. A nie było, nawet ja czasem nie jestem tego pewna. – A teraz chodź, nie ma czasu – dodał ponaglająco.
Nic nie rozumiejąc poszłam za nim do śmigacza. Polecieliśmy na imperialny okręt flagowy. Tam czekała mnie jeszcze większa niespodzianka.
Czekał tam na nas Vader.
Prawdziwy Darth Vader, Mroczny Lord Sithów.
Fajnie, nie?
Tylko był jeden problem. Anakin i Vader to jedna osoba. Więc jak mogli stać obok siebie?
Spoglądałam to na jednego, to na drugiego zdezorientowana. – Jak to możliwe… Przecież wy teoretycznie jesteście jedną osobą, więc dlaczego stoicie obok siebie? – zapytałam kolejny raz bez sensu. Jednak nikt się specjalnie tym nie przejmował.
- To jest mój niezmodyfikowany klon. Czasem się przydaje – wyjaśnił Vader z dumą.
- Acha… - odpowiedziałam niepewnie. – A dlaczego ja tu jestem? Nie żebym się nie cieszyła czy coś… Ale…
- Bierzemy ciebie i kilka dziewczyn z Ben Barnes Forum Pl na Kamino. Ktoś tam na was czeka i ma dla was niespodziankę – wyjaśnił Anakin tajemniczo. Właściwie to niewiele wyjaśnił.
- Dobrze, dobrze, pogadamy sobie na Kamino, teraz musimy lecieć – Vader był wyraźnie zniecierpliwiony, więc powstrzymałam się od zadawania pytań i ucichłam.

Kilka godzin ja, Vader, Anakin, Szalona, Saorise, Sever, Buba i Tolusia byliśmy na Kamino. Tam czekał na nas Ben.
Miał piękne włosy do ramion, czarne dżinsy, białą koszulkę i czarną kurtkę. Wyglądał pięknie.
Chwila. Długie włosy? Wczoraj jeszcze miał krótkie!
Podeszłam do niego. – Dlaczego masz długie włosy? – zapytałam.
- A co? Wolisz krótkie? – odpowiedział zaskoczony pytaniem na pytanie.
- Jasne, że nie! Ale wczoraj jeszcze miałeś krótkie… Chyba – zaczynałam wątpić w swoje wiadomości o Benie.
Zaśmiał się. Nawiasem mówiąc, ma cudowny śmiech. – W święta wszystko jest możliwe.
Lama Su podszedł do nas. – Witam was na Kamino. Mam nadzieję, że podoba wam się nasza planeta. Teraz pozostali klonerzy zaprowadzą was do waszych kwater – powiedział uprzejmie.
Wszyscy klonerzy byli strasznie wysocy, niemalże dostawałam kompleksów z powodu mojego niezbyt dużego wzrostu. Ten, który mnie prowadził, nie odezwał się przez całą drogę. Zachowywał się trochę jak automat. Wolałam już być niska niż tak się zachowywać.
Mój pokój był strasznie duży. Może nawet większy od mojego domu, a dom mam niemały. Właściwie odpowiadało mi to. Był basen, jacuzzi, duże łóżko… Były tu też moje rzeczy, choć nie wiem skąd. W kącie stała moja najukochańsza gitara, już nastrojona, o koło niej leżały teksty piosenek z akordami.
Po prostu cud. Nic więcej, nic mniej.

Następnego dnia obudził mnie komunikat wygłaszany przez Benka przez radio lub coś w tym stylu: Wszystkie dziewczyny z Ben Barnes Forum Pl! Przyjdźcie do głównej Sali! Czeka tu na was śniadanie, a później chcę wam coś pokazać…
Błyskawicznie zerwałam się z łóżka, ubrałam i wybiegłam z kwatery.
Jako pierwsza zjawiłam się na miejscu. Nikogo tam jeszcze nie było, nawet Benka, ale stół zastawiony był wyglądającymi smakowicie potrawami niewiadomego pochodzenia.
Po chwili zaczęły przychodzić pozostałe dziewczyny. Nie wiedziałam skąd, ale wiedziałam która to która.
Na końcu przyszedł Ben i zasiedliśmy wszyscy razem do stołu. Wszystko smakowało tak jak wyglądało – cudownie.
Gdy w końcu zjedliśmy, Ben wstał od stołu.
- Dziewczyny! Oprowadzę was teraz po budynku, ale najpierw wyjaśnię wam wszystko – odezwał się. – Jak wiecie, byłem ostatnio w Narnii, bo kręciliśmy trzecią część OZN. I tak sobie rozmawiałem z Aslanem, i doszliśmy do wniosku, że można by zrobić wam fajny prezent na Gwiazdkę. Tak więc Aslan wysłał mnie na Kamino…
- A co ma Aslan do Gwiezdnych Wojen? – zapytałam się. Wiem, że to niegrzecznie tak przerywać, ale w takiej chwili nie da się o wszystkim pamiętać.
- Ja też do końca nie wiem, ale to chyba nie ma większego znaczenia – odpowiedział z uśmiechem. – Tak więc wysłał mnie tutaj. Spotkałem tu Vadera i Anakina, no i oczywiście Lamę Su, który wyraził zgodę na stworzenie sześciu moich niezmodyfikowanych klonów. Każda z was dostanie jednego. Fajnie, nie? – dokończył z radością.
Wszystkie wpatrywałyśmy się w niego z niedowierzaniem. Ja zaczęłam się znowu szczypać w łokieć, ale nie pomagało.
Po chwili wszedł Lama Su, więc wszyscy wstaliśmy i ruszyliśmy za nią. Ben pokazywał nam różne rzeczy i tłumaczył ich przeznaczenie. Wszystko to doskonale wiedziałam z komiksów, książek i filmów.
W końcu doszliśmy do głównej Sali klonowania. Wszystkie otworzyłyśmy szeroko oczy ze zdziwienia. Nawet ja. Co innego widzieć to na filmie lub w komiksie, a co innego na żywo. To było naprawdę imponujące.

- Czyje to są klony? – zapytała Saorise przyglądając się bobaskom zatopionym w dziwnym błękitnym płynie.
- Jango Fetta – odpowiedziałam, automatycznie, choć nie było to pytanie skierowane do mnie.
Ben skinął potakująco głową. – Tutaj tak, ale są jeszcze inne pomieszczenia, mniejsze, w których klonuje się inne osoby, na przykład mnie – uśmiechnął się. – Teraz was tam zaprowadzę.
Wyszliśmy z głównej Sali klonowania i ruszyliśmy długim korytarzem. Po obu stronach co kawałek były drzwi z tabliczkami. Na tabliczkach wyryte były nazwiska różnych osób. Niektóre znałam, inne nie.
W końcu Ben otworzył jedne z drzwi i weszliśmy do środka. Stało tam sześć zbiorników z błękitnym płynem, a w każdym zbiorniku był klon Bena!

- Przepraszam… - zwróciła się Szalona do Lamy Su. – A nie można by zrobić takiego połączenia Gregora i Bena?
- My zajmujemy się tylko i wyłącznie klonowaniem. Może w jakimś laboratorium Imperatora… Ale u nas nie – odpowiedział kloner z lekką urazą.
Zmartwiło to trochę Szaloną. Widząc to Ben podszedł do niej i szepnął:
- Nie martw się, jutro będzie czekać na ciebie w domu niespodzianka – uśmiechnął się do niej, po czym zwrócił się do wszystkich. – Każdy mój klon został przygotowany i specjalnie wyszkolony dla każdej z was – wyjaśnił.
Nagle do pomieszczenia wszedł Anakin.
- Tak myślałem, że was tu znajdę – uśmiechnął się. – Vader kazał mi przekazać, że teraz możecie robić co tam chcecie, a później wezwie was komunikatem na kolację Wigilijną. Bo na Kamino dzisiaj jest Wigilia. No i oczywiście pewnie każda chce być na tej kolacji? – upewnił się.
Oczywiście każda chciała zjeść kolację z prawdziwym Benem.
Tak więc wszyscy zaczęli się rozchodzić.
Ruszyłam w kierunku mojej kwatery. Po chwili dogonił mnie Annie.
- Hej! – zawołał.
- Hej – odpowiedziałam. – O co chodzi?
- Widzisz… Nie wiem jak zacząć… - widząc, że się biedak męczy, uśmiechnęłam się zachęcająco. – Więc tak… Podobno jesteś we mnie zakochana – wydusił z siebie wreszcie.
- Tak… Zakochałam się już po pierwszej części SW – uśmiechnęłam się.
- No właśnie… W tym problem, że ja też jestem w tobie zakochany…
- No to w czym problem? – nie zrozumiałam.
- Więc Vader też… - ciągnął dalej Skywalker.
- No i go też kocham – dokończyłam
- Wiem, wiem, nie o to chodzi. Problem w tym, że chciałbym zamieszkać z tobą na Ziemi, a Vader mnie nie puści…
- A nie może sobie zrobić kolejnego klona? – zapytałam.
- Może, może, ale chodzi o to… że jest zazdrosny.
- Zazdrosny?
- Tak. O ciebie.
Spojrzałam na Anakina ze zdziwieniem. Z wyrazu jego twarzy wynikało, że mówi na serio.
- Zobaczę co da się zrobić – odpowiedziałam i zamknęłam się w swoim pokoju.

Na Wigilii Vader odczytał fragment Pisma Świętego. Brzmiało to cudownie. Kocham ten głos.
Czekałam tylko na dzielenie się opłatkiem. Podeszłam wtedy do Vadera. Na mój znak pochylił się do mnie.
- Vader… - szepnęłam. – Puść Anakina. Zrób to dla mnie… Proszę.
Żałowałam, że nie mogłam widzieć wyrazu jego twarzy. Wiedziałabym przynajmniej, jak zareagował na moją prośbę.
W ten sposób całą noc spędziłam bezsennie.

Rano nie widziałam nigdzie Anakina. Nie miałam czasu go szukać, trzeba było lecieć powrotem na Ziemię, by spędzić Wigilię z rodziną.
Lataliśmy znowu nad Polską. Vader odwoził mnie, Sever, Saorise, Szaloną, Tolusię i Bubę do domów.
Miał na sobie moją czapkę Mikołaja. Fajnie to wyglądało.
W końcu na statku byłam tylko ja i on. Wylądowaliśmy koło mojego domu.
Podeszłam do niego i położyłam mu dłoń na ramieniu, co było możliwe tylko i wyłącznie dlatego, że siedział.
- Choć do nas na Wigilię – szepnęłam. Vader wstał i poszedł za mną.
Szkoda, że tak łatwo nie da się go namówić, by Anakin zamieszkał ze mną.
Moja mama nie doznała szoku na jego widok, ponieważ mój klon Bena przybył tu odpowiednio wcześnie i ją na wszystko przygotował. Natomiast ja doznałam szoku na widok Karolka (♥♥♥ ) i wielkiego pudła stojącego pod, a właściwie obok choinki.
Wszyscy przeciągali to strasznie, ale w końcu pozwolono mi otworzyć pudło. Siedział tam Anakin!
Okazało się, że stoimy pod jemiołą…
Co było dalej można sobie łatwo wyobrazić xD.
Wieczorem wzięłam się za czytanie SMS-ów od dziewczyn. Pamiętam na przykład, że u Szalonej był Gregor… Zresztą, zakończenie każdy może łatwo dopisać.
Natomiast ja, na miłe zakończenie dnia, weszłam na forum i zaśrednikowałam i zawielokropkowałam Sever. I wszyscy byli zadowoleni xD.
A Karolek, Anakinek i jeden klon Benka zamieszkali ze mną i żyliśmy długo, długo i szczęśliwie xD

THE END


Zmieniłam formę [img] na [url] ponieważ rozmiar zdjęć strasznie rozszerzał stronę. Szalona

EDIT: Ale ja już zdążyłam zmniejszyć...


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Shadow dnia Pon 20:47, 27 Gru 2010, w całości zmieniany 5 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Szalona46
Moderator
Moderator



Dołączył: 27 Mar 2010
Posty: 5889
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 20:51, 24 Gru 2010    Temat postu:

Woow. Jesteś genialna xDD. Twoje opowiadanie totalnie mnie powaliło Very Happy.
No i miło, że nas ujęłaś (komu jak komu, ale mnie najbardziej podoba się ten fragment: 'Pamiętam na przykład, że u Szalonej był Gregor'... arrrww xD
Czekam na więcej takich ciekawych twoich opowiadań Wink


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Saoirse
Administrator
Administrator



Dołączył: 11 Lut 2010
Posty: 4644
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Dublin/Malahide

PostWysłany: Pią 21:01, 24 Gru 2010    Temat postu:

Shadow, niech mi to będzie ostatni raz bo nie bawi mnie powtarzanie w kółko tego samego, a potem wychodzę na tą wredną Smile

za chwile przeczytam xd


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Shadow
Beno-Obsesja
Beno-Obsesja



Dołączył: 03 Lis 2010
Posty: 796
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Tokio/Wolsztyn/Londyn xD

PostWysłany: Pią 21:10, 24 Gru 2010    Temat postu:

Wiem, Szalona, wiem... xD
Jak już napisałam pod spodem, zanim zauważyłam, że mi poprawiłaś, zmniejszyłam wielkość, więc znowu zmieniłam na img Kwadratowy
Teraz jest chyba dobrze.
Nie mam pojęcia, jak wyglądacie, więc ten rysunek w głównej sali wygląda jak wygląda. Jeśli mi się udało przy kimś trafić, to piszcie. Ale ta brunetka w czapce Mikołaja jest zajęta ( to ja xD )
xD

A za wielkość przepraszam... Nie wiedziałam, że to takie wielkie wyjdzie Embarassed
Wybaczycie? :hamster_bigeyes:


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Shadow dnia Pią 21:12, 24 Gru 2010, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Saoirse
Administrator
Administrator



Dołączył: 11 Lut 2010
Posty: 4644
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Dublin/Malahide

PostWysłany: Pią 21:20, 24 Gru 2010    Temat postu:

są Święta, więc wybaczymy, masz szczęście xd

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Szalona46
Moderator
Moderator



Dołączył: 27 Mar 2010
Posty: 5889
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 12:10, 25 Gru 2010    Temat postu:

wybaczymy. po pierwsze, bo są święta. po drugie - bo to opowiadanie jest czadowe xD

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.benbarnesforumpl.fora.pl Strona Główna -> Twórczość Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4  Następny
Strona 2 z 4

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Programosy.
Regulamin